Od rosyjskiego Top Guna wolę film o zwykłych ukraińskich ludziach. Szczególnie w tych czasach

Niektóre filmy trafiają w złe miejsce i zły czas. Tak jak rosyjskie Brother in every inch, które normalnie przeszłoby bez echa jako średniak, ale że puszczono je na Berlinale, kiedy Putin pukał do granic Ukrainy – obraz się zaciemnia.

nasze opinie
Hubert Sosnowski 5 marca 2022
8

Normalna rzecz, że kraj pokazuje się od jak najlepszej strony w filmach. Przynajmniej w tych, do których dokładają organa państwowe, albo w tych, w których twórcy wypożyczają z ojczyzny ciężki sprzęt, żeby nie biegać z tekturowymi samolocikami czy czołgami. Przesłodzone, rosyjskie Brother in Every Inch (Brat vo vsyom) padło jednak ofiarą kontrastu z agresją Rosji na Ukrainę.

To pewnie przypadek, że film, o którym czytałem, że to „rosyjski Top Gun”, pojawił się na tej samej odsłonie festiwalu Berlinale, co Klondike, opowiadające o mieszkańcach Donbasu po inwazji zielonych ludzików Putina z 2014. Przypadki jednak nadają wydarzeniom szczególne znaczenie. Tym razem jest ono szczególnie paskudne w kontekście historii braci – kandydatów na pilotów. Zwłaszcza że nawet z bajeranckiej agitacji w stylu klasyki kina o samolotach czy przeboju z Tomem Cruisem lotnicza opowieść nie wywiązuje się za dobrze. Mieliście jedno zadanie, „towarzysze”!

Bracia w mundurze, ale bez ikry

Brat vo vsyom to w gruncie rzeczy dramat psychologiczny, a przynajmniej do miana takowego aspiruje. Reżyser Alexander Zołotuchin snuje historię braci bliźniaków Mityi i Andrieja, których łączy więź tak mocna, że aż momentami toksyczna, zakrawająca na uzależnienie. Bracia z jednej strony się świetnie dopełniają, z drugiej – nie radzą sobie, gdy któryś musi zrobić coś sam. Co więcej, najprawdopodobniej zostaną rozdzieleni, gdyż jednemu z nich zdrowie nie pozwala robić tego, co obaj kochają.

Widzę tu pole do opowiedzenia ciekawej historii. Pełnej emocji, starć i dramy, z której bohaterowie wyjdą pobliźnieni, odmienieni. Niestety, fabuła okazała się... płaska. Poszczególne sceny zdradzają pewną głębię, bohaterowie raz walczą ze sobą o autonomię, innym razem ponoszą porażki w samotności, ale to wszystko jest płaskie, brakuje temu puenty, domknięcia.

Od rosyjskiego Top Guna wolę film o zwykłych ukraińskich ludziach. Szczególnie w tych czasach - ilustracja #1

Kulminacyjne sceny, które powinny podkreślać przesłanie, to ten moment, kiedy całe napięcie, które jakimś cudem fabuła skumulowała – ale nie było go zbyt dużo, nie łudźcie się – rozchodzi się po kościach i już nie wraca. Coś, co zaczęło jako poprawny dramacik z przebłyskami, skończyło się nijako przez kiepsko rozpisany finał, wyzuty z emocji, rozdzielający wątki, które powinny na siebie wpływać bardziej niż tylko przez fakt, że przypadkiem znalazły się w jednym filmie. Relacji braci brakuje też dynamiki. Niby zachodzi tu przyciąganie i odpychanie, ale nie aż tak intensywne, żebyśmy się przejmowali. Ani braterstwo, ani konflikt nie wybrzmiewają tu jakoś wyraziście. A na nazwanie „subtelnym” – co usprawiedliwiałoby niektóre zarzuty – Brother in Every Inch zwyczajnie nie zapracował.

W relacji głównych bohaterów na odnotowanie zasługuje natomiast sporo dwuznaczności i podtekstów, przez co więź braci zdaje się momentami wykraczać poza ramy rodzinne. Decyzja odważna, biorąc pod uwagę, jak na kwestie homoseksualizmu patrzy się w Rosji, kraju produkcji. I na tym odwaga reżysera najwyraźniej się skończyła.

Kino przeciętne, a jednak bardzo złe

Pewnie, film ładnie wygląda, zadbano o realistyczne zdjęcia, wiarygodne odwzorowanie lotów oraz sporo sprzętu lotniczego i... no właśnie, ekipa korzystała z wojskowego sprzętu. Dostała też błogosławieństwo rosyjskiego ministerstwa, o czym świadczyło logo instytucji przewijające się przez napisy końcowe. Film powstał więc przy wsparciu państwa, które zaatakowało Ukrainę z wymyślonych przez Putina powodów. Wiadomo, obrazu nie nakręcono wczoraj, ale z drugiej strony agresja Rosji też nie zaczęła się kilka dni temu (stan wojny trwa od ośmiu lat, teraz osiągnął punkt krytyczny).

Od rosyjskiego Top Guna wolę film o zwykłych ukraińskich ludziach. Szczególnie w tych czasach - ilustracja #2

Nawet bez gniewnego pomruku konfliktu za oknem nie oglądałoby się Brat vo vsyom jakoś szczególnie wygodnie. To taka sprytna miękka propaganda. Przyszli piloci rosyjskich myśliwców – tych, które przecież w każdej chwili mogą naruszyć przestrzeń powietrzną naszych sąsiadów – to równe, moralne chłopaki. Trochę psocą, czasem ściągają na teście, ale to drobiazgi. Wrażliwi są, do bombowców nie chcą, bo widzieli, co takie maszyny robią ludziom. Opiekę nad kadetami roztacza instruktor, surowy, ale o gołębim, ojcowskim sercu, co to i nad problemami pilotów, i nad życiem kaczki w podpalonych krzakach się pochyli. Obowiązkowe dla scenarzystów „Save the Cat!” (moment, dzięki któremu sympatyzujemy z bohaterami) został tu idealnie wykalkulowany.

Ale ta cała agitka działa tylko na poziomie prezentacji bohaterów jako spoko ziomków. Nie angażuje widza jakoś szczególnie. Ot, chłopcy pofruwali sobie trochę na starych migach, zostali uwiecznieni w ładnych kadrach, popatrzyli głodnym wzrokiem na nowocześniejsze myśliwce, ale nie jest to tak spektakularne i porywające, jak mogłoby być jako widowisko, choćby podszyte bezczelną propagandą. Nie. Brat vo vsyom bywa zwyczajnie nudne, poza może jedną sekwencją ryzykownego lotu, a i ona była niezbyt angażująco osadzona w fabule.

Wszystkie silne emocje, które towarzyszą seansowi, płynęły z zewnątrz, nie z filmu. Z sytuacji na wschodzie Ukrainy. Sytuacji, która stawała się coraz bardziej napięta, gdy trwało Berlinale. Kiedy z Oskarem Wadowskim, kumplem z redakcji, siedzieliśmy na sali, Putin gromadził wojska na granicy i w Białorusi. Wszyscy się baliśmy, ale próbowaliśmy normalnie żyć. Kilkaset kilometrów od naszej granicy byli ludzie, którym już osiem lat temu odebrano taką możliwość (aż do zeszłego tygodnia, kiedy Putin postanowił to rozszerzyć na cały kraj)...

Druga strona medalu

To właśnie o nich opowiada film, który dwa dni później obejrzeliśmy na festiwalu. Dramat zwyczajnie lepszy i bardziej ludzki, poruszający, zrealizowany chyba za mniejsze pieniądze (a i tak wyglądający lepiej) – Klondike (reż. Maryna Er Gorbach). A żeby było jeszcze barwniej – to ukraińska produkcja opowiadająca o tym, jak zwykli ludzie próbowali sobie radzić w Donbasie po 2014 roku i inwazji zielonych ludzików Putina na wschód Ukrainy.

Od rosyjskiego Top Guna wolę film o zwykłych ukraińskich ludziach. Szczególnie w tych czasach - ilustracja #3

Poznajemy w nim zwykłą rodzinę z rolniczego regionu, która próbuje normalnie żyć w czasach prawdziwej grozy – oraz po tym, jak bomba separatystów rozwaliła ścianę ich domu. Małżeństwo nie wie, czy opuścić obszar i spuściznę rodziców, czy też uciekać. W dodatku muszą lawirować w trudnym, groźnym układzie społeczno-politycznym, wchodzić w niepewne sojusze, by zapewnić sobie chwilę spokoju.

Klondike mówi o wojnie i mundurze więcej niż dziesięć takich filmów jak Brat vo vsyom. Pokazuje prawdziwy koszt wojskowego biznesu, jaki ponoszą takie szaraczki jak my. Pokazuje go bez ogródek, tak boleśnie, że Aleksiej Balabanov i Wojciech Smarzowski byliby dumni. Mocno, dosadnie i po ludzku. I z odrobiną łagodzącego strach, rzucanego półgębkiem czarnego humoru. Do tego dochodzą piękne i niepokojące zdjęcia wielkich obszarów rolnych i wiejskich, niby sielskich, ale zmrożonych w strachu przed tym, co nadciągało.

Od rosyjskiego Top Guna wolę film o zwykłych ukraińskich ludziach. Szczególnie w tych czasach - ilustracja #4

Teraz, z perspektywy czasu, te dwa filmy można zestawić jak symboliczne starcie prawdy z kłamstwem. Przynajmniej na seansach, w których uczestniczyliśmy, można było też wyczuć delikatną różnicę w intensywności braw. Klondike i bez kontekstu wybroni się jako porządny, gorzki dramat, który na koniec wymusi na Was kilka minut ciszy i przemyśleń. Brat vo vsyom... o nim będziecie pamiętać tylko ze względu na kontekst.

Wtedy, parę tygodni temu, jeszcze się łudziliśmy, że rosyjski dyktator po prostu znowu sobie coś kompensuje, ale okazało się, że jest inaczej. Teraz Ukraińcy giną i zostają ranni oraz tracą domy, bo jeden złamas z nadmiarem władzy miał taki kaprys. A obok prawdziwych bandytów i zbrodniarzy wojennych do naszych sąsiadów strzelają zagubieni chłopcy, którzy po schwytaniu płaczą i chcą do mamy. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest potężny w Rosji i podatny na manipulację kult żołnierza, munduru. Kult, który łatwo ukierunkować na wojnę, której nikt nie chce i która nie ma sensu. Wystarczy rozkaz szaleńca.

Od rosyjskiego Top Guna wolę film o zwykłych ukraińskich ludziach. Szczególnie w tych czasach - ilustracja #5

Zjawisko to wzmacniają filmy takie jak Brat vo vsyom – tylko zazwyczaj lepsze (T-34, Stalingrad, Zoya), bardziej bajeranckie. Ale i średniawa produkcja o braciach wpisuje się w tę paskudną politykę, pokazując całe wojsko jako moralnych słodziaków, gdzie jedyna przemoc, do jakiej dochodzi, to przepychanki tak niewinne, że szkolne bójki wyglądają przy tym na zbrodnie wojenne. No jak tu nie wstąpić pomiędzy takich i nie być dumnym z munduru? Nie żeby Rosja była jedynym państwem, które tak robi, ale ten przypadek jakoś szczególnie boli.

Twórcy Brat vo vsyom zostawili nagranie do puszczania przed seansem. Sugerowali w nim interpretację, że to obraz o trudnej miłości dwóch ludzi. Wybrali bardzo specyficzny zestaw gadżetów i dekoracji, by opowiadać akurat o takich uczuciach. Ciekawe, co o tej trudnej miłości pomyślą Ukraińcy, którzy zobaczą ten film? Oraz co powie reżyser po tym, jak rosyjskie samoloty pilotowane przez romantyków z takich szkół jak w filmie naruszyły ukraińską przestrzeń powietrzną, by dokonać agresji na państwo, które na to nie zasłużyło? Bardzo chciałbym się dowiedzieć.

OD AUTORA

Ciężko mi się ten tekst pisało. Miał powstać przynajmniej półtora tygodnia wcześniej, ale nie byłem w stanie się za niego zabrać. Kiedy już znalazłem czas, był czwartek. Dzień po ataku Rosji na Ukrainę, bo szaleniec stwierdził, że to świetny pomysł na ostatni akt przed emeryturką. Wojska Putina siedzą nawet w Brześciu na Białorusi. Dwie i pół godziny drogi od mojego rodzinnego miasta. Ale wiecie co? Nawet bez tej sytuacji Brat vo vsyom byłoby średniakiem. Po prostu przez agresję na Ukrainę byłem w stanie w ogóle go zapamiętać.

PS. Prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Putin, to po prostu zbrodniarz wojenny.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

Problem trzech ciał - recenzja. Serial Netflixa to niezła adaptacja trudnego do przełożenia SF

Problem trzech ciał - recenzja. Serial Netflixa to niezła adaptacja trudnego do przełożenia SF

Rozmawiamy z Marią Dębską, Maciejem Musiałem oraz twórcami serialu Kiedy ślub?

Rozmawiamy z Marią Dębską, Maciejem Musiałem oraz twórcami serialu Kiedy ślub?

Rojst Millenium - recenzja. To świetne zakończenie, które rozwiązuje problemy serialu

Rojst Millenium - recenzja. To świetne zakończenie, które rozwiązuje problemy serialu

Diuna 2 - recenzja. To przerażające widowisko, po którym zwątpiłem w ludzkość

Diuna 2 - recenzja. To przerażające widowisko, po którym zwątpiłem w ludzkość

Argylle. Tajny szpieg - recenzja. Oto komedia szpiegowska, która zamęczy Cię zwrotami akcji

Argylle. Tajny szpieg - recenzja. Oto komedia szpiegowska, która zamęczy Cię zwrotami akcji