True Detective: Kraina nocy - recenzja. Sezon 4 to mistrzowska robota, ale brak jej artystycznego szaleństwa oryginału

Poczucie izolacji, oblepiający, tnący do kości mrok i mróz oraz świetne aktorstwo. Tak wygląda powrót True Detective do formy. Czwarty sezon jest niemal tak dobry jak pierwszy. Brakuje tylko jednego aspektu z pierwowzoru – odrobiny szaleństwa.

nasze opinie
Hubert Sosnowski 5 stycznia 2024
4
Źrodło fot. True Detective: Night Country, reż. Issa López, HBO 2024
i

Jest coś magicznego w połączeniu opowieści niesamowitych z thrillerem lub kryminałem. Kupiły nas takie filmy jak Harry Angel, Adwokat diabła czy nawet Constantine, że o serialach w stylu Z archiwum X czy Supernatural nie wspomnę. To połączenie polowania na sprawcę i poczucia, że za rogiem czeka coś nieodgadnionego, być może nieskończonego, przyprawia o dodatkowy dreszcz, którego próżno szukać w „czystych” kryminałach, chyba że z najwyższej półki. Bo takie mariaże zbrodni i nadnaturalności są bardziej nieprzewidywalne.

Cienie przeszłości

Na tej nucie grał pierwszy sezon neonoirowego True Detective Nica Pizzolatto i Cary’ego Fukunagi. Sezon, który zachwycił widzów i stał pośród czempionów serialowej rewolucji jakościowej. Był objawieniem, o którym rozmawiali wszyscy – babcia też. Dwie następne odsłony miały walory, dzięki którym można ich bronić, ale widzów nie porwały. W międzyczasie dużo podziało się za kulisami, Pizzolatto i Fukunaga przestali pracować razem. W efekcie czwarty sezon to już dzieło nowej showrunnerki – Issy López. Reżyserka Tygrysy się nie boją wprowadza do formuły sporo świeżości, ale też zachowuje część kluczowych dla serii elementów. Właściwie to większość, oprócz jednego – tej iskry boskiego szaleństwa, która sprawiała, że Pizzolatto w pierwszym sezonie trafił do naszych serc bez pudła, a w drugim przestrzelił o kilka długości. W efekcie powstała mistrzowska rzemieślnicza robota, wciągająca i niegłupia, choć nie aż tak magnetyzująca i intrygująca.

Czy to źle? Otóż ostatecznie nie. True Detective to w końcu serial antologiczny, więc nie tylko zmiany w obsadzie i miejscu, ale i formule są wskazane, by podtrzymać zainteresowanie. Zresztą kilka fundamentalnych dla serii elementów zachowano. Nastrój niesamowitości i sugestia, że jakieś dziwne zło czai się tuż za krawędzią pola widzenia? Obecne. Mariaż z realizmem magicznym (a może fantastyką)? Jest. Para udręczonych gliniarzy z brudną przeszłością i zrytą psychiką? Jak najbardziej na miejscu. A tym miejscem jest w czwartym sezonie Alaska tuż przed nocą polarną.

True Detective: Kraina nocy - recenzja. Sezon 4 to mistrzowska robota, ale brak jej artystycznego szaleństwa oryginału - ilustracja #1
True Detective: Night Country, reż. Issa López, HBO 2024

Tym razem na czele aktorskiej szarży stoi Jodie Foster jako zgorzkniała, nieustepliwa Liz Danvers, komendantka lokalnej policji, a partneruje jej Kali Reis odgrywająca strażniczkę Evagelinę Navarro. Obie mundurowe to harde funkcjonariuszki, które pałają do siebie żywą niechęcią, mającą źródło w przeszłości i krzywo pozszywanych ranach. Gra aktorska obu pań, zwłaszcza Foster, sprawia, że relacja (choć niejedyna świetnie nakreślona w tym sezonie) staje się sercem serialu, intryguje i chcemy wiedzieć, co wydarzyło się przed laty. A że przy tym obie prowadzą pokrzywione życie osobiste – to oczywista oczywistość dla tego serialu.

Funkcjonariuszki muszą jednak połączyć siły, by rozwikłać sprawę prowadzących pobliską stację badawczą mężczyzn, których znaleziono nagich i zamrożonych. Śledztwo przeczołga je przez mroki fikcyjnego miasta i jego mieszkańców, a także powyżera spore dziury w sercu. Nie zabraknie wątków, które można interpretować jako wyjęte z podświadomości majaki rodem z realizmu magicznego, ale na podejście do nich jak do opowieści o duchach też znajdą się argumenty. Wszystko zanurzone w lokalnym kolorycie i mistycyzmie, w dodatku sprzężone z opowieścią o niszczeniu środowiska. Issa López pociągnęła komentarz środowiskowo-społeczny trochę zbyt grubą kreską i poszła tu na lekką łatwiznę, ale tak naprawdę to jeden z niewielu zarzutów, jakie można postawić opowiadanej historii.

Artyści i rzemieślnicy

López postawiła – może poza wspomnianym aspektem – na skonstruowanie bardziej precyzyjnej, mniej nieodgadnionej machiny fabularnej, która pcha nas przez wszystkie punkty historii w bardziej klarowny sposób. Przez to prowadzenie historii okazuje się bardziej linearne (niemal nie uświadczymy tu przeskoków w czasie). Nawet elementy oniryczno-fantastyczne stają się tylko zdycyplinowanym pionem w rozgrywce fabularnej, nie brykają sobie tak swobodnie i filozoficznie jak u Pizzolatto. Przez to wszystko układanka wydaje się prostsza, łatwiej poskładać ją w całość. Mniej też tu szaleństwa i rozmachu realizacyjnego z początku serialu, za które odpowiadał Fukunaga.

Czy to źle? Nie. True Detective stracił odrobinę duszy, która napędzała pierwszy sezon, ale odzyskał utraconą w drugiej serii dyscyplinę. Charakteru serialowi nadają zresztą występy Foster, Reis i reszty obsady. Tajemnice znajdą swoje wyjaśnienie, niektóre jednoznaczne, inne z kilkoma kluczami. Za bohaterami podążymy z niekłamaną ciekawością do sedna problemów osobistych i policyjnych. Historia trzyma tempo, a nawet pozornie nieistotne sceny i wymiany zdań dobudowują klimat i charakter bohaterów, odsłaniają ich relacje. Dygresje z głównym wątkiem splata się tak, by widz nie czuł, że traci czas. Wszystko jest potrzebne, każda scena niesie jakąś „wartość odżywczą” dla fabuły, rozwoju postaci lub wydźwięku historii. Nic Was tak w tym sezonie nie rozbawi, jak szermierka słowna między głównymi bohaterkami. Te małe wielkie sceny świetnie pokazują chemię między aktorkami.

True Detective: Kraina nocy - recenzja. Sezon 4 to mistrzowska robota, ale brak jej artystycznego szaleństwa oryginału - ilustracja #2
True Detective: Night Country, reż. Issa López, HBO 2024

Od strony technicznej i audiowizualnej to wciąż czołówka seriali kryminalnych. Ujęcia ośnieżonego miasta i nocnych, lodowych pustkowi robią wrażenie, powalają nieskończoną przestrzenią, na której mogą nas dopaść duchy albo spersonifikowane wyrzuty sumienia. Upiorną, gęstą atmosferę podkreśla też muzyka, zarówno ta nagrana na potrzeby serialu, jak i utwory pożyczone od innych twórców. Jeśli Beatlesi poza naznaczonym tragedią Helter Skelter potrafią napawać niepokojem – to tylko tutaj. W dodatku sporo roboty robi czołówka z podłożonym Bury a Friend od Billie Eilish. Ten serial wciąż brzmi i wygląda zjawiskowo. Nie aż tak jak w pierwszym, prawdziwie nawiedzonym sezonie – ale jednak.

Issę López z Pizzolatto łączy natomiast jedno. Lubi pożyczać, przerabiać i cytować. Wzięła na warsztat inne źródła niż twórca oryginału, ale utrzymuje podobny poziom wymieszania cytatów. Tyle że pracującego w tle Chambersa i Króla w Żółci zastąpiła bardziej Lovecraftowskim posmakiem – z tej wolty wynika zresztą przestawienie charakteru serialu z wizjonerskiego na mistrzowski. W Lovecraftowskim horrorze znajdziemy obecnie tyle tajemnic, co w podręczniku do Dungeons & Dragons, więc też wszystkie zagrywki z pogranicza fantastyki/horroru i halucynacji łatwo odcyfrować i osadzić w systemie.

Nie mogłem też pozbyć się wrażenia, że True Detective pożycza konstrukcję głównej bohaterki, Danvers, z innego serialu HBO – Mare z Easttown, gdzie świetna Kate Winslet odgrywała podobną postać – zgryźliwą, doświadczoną policjantkę z prowincji, obciążoną problemami osobistymi. No cóż, jak pożyczać, to od najlepszych – zwłaszcza po takiej obróbce, jakiej dokonała López.

Mistrzowska robota

Bądźmy bowiem szczerzy. Wszystkie zarzuty, które można wnieść pod adresem nowego sezonu True Detective, to drobiazgi. López jest bardziej mistrzynią rzemiosła niż nieokiełznaną artystką z wybujałym ego (co niesie sporo korzyści dla wszystkich zainteresowanych, jeśli poczytacie o ekscesach Pizzolatto). Czwarta odsłona nie będzie takim gromem z jasnego nieba jak oryginał, ale solidność i wrażliwość autorki oraz ręka do zgnębionych bohaterów może zapewnić serii odrodzenie. Mimo że serial jest łatwiejszy do odczytania, to wciąż zachowuje tę ponurą, nieodgadnioną nutę. A przecież po to oglądamy True Detective. Żeby zanurzyć się w gęstym mroku razem z kilkoma zmęczonymi gliniarzami.

NASZA OCENA: 8,5/10

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

Kiedy Beetlejuice Beetlejuice będzie w streamingu na Max? Znamy datę

Kiedy Beetlejuice Beetlejuice będzie w streamingu na Max? Znamy datę

Kiedy Joker 2 będzie w streamingu na Max? Jest data

Kiedy Joker 2 będzie w streamingu na Max? Jest data

25 lat temu Bruce Willis otrzymał tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie za Szósty zmysł, że do dziś niemal nikomu nie udało się tego przebić

25 lat temu Bruce Willis otrzymał tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie za Szósty zmysł, że do dziś niemal nikomu nie udało się tego przebić