Rojst Millenium - recenzja. To świetne zakończenie, które rozwiązuje problemy serialu

Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Kiedy zaś kończy się mocnym forte – pozostawia po sobie niedosyt. Ten dobry. Tak jak Rojst Millenium, który wieńczy niepokojący dramat kryminalny Jana Holoubka o małym miasteczku i jego tajemnicach.

nasze opinie
Hubert Sosnowski 28 lutego 2024
5
Źrodło fot. Rojst Millenium, reż. Jan Holoubek, Netflix 2024
i

Historie drugich szans to często te najlepsze. Pierwszy Rojst narobił sporo szumu i przypomniał, że potrafimy tworzyć wyjątkowe, nastrojowe dramaty kryminalne. Nie sprawdził się jako „polskie Twin Peaks”, a w ostatnim odcinku fabuła trochę się rozjechała. Nie przeszkodziło to jednak Rojstowi w zyskiwaniu własnej tożsamości i wyjątkowego klimatu. Dlatego produkcja nieistniejącego już na polskim rynku Showmaxu wżarła się w naszą podświadomość bardziej niż solidna konkurencja (Kruk, Belfer czy Szadź). Kiedy platforma upadła, los serialu zdawał się przesądzony. Na szczęście Netflix wszedł cały na biało, wykupił prawa i pozwolił dokończyć opowieść o gliniarzach, dziennikarzach i nowych zbrodniach wyhodowanych na starych ranach. Reżyser zamyka wątki w znakomitym stylu. Przy tym znowu śle nam neo-noirową, stylową pocztówkę z epoki.

Sylwester z duchami

W epoce polskiej transformacji jest coś tak dziwnego i nadnaturalnego, że nie potrzeba tam chociażby realizmu magicznego, by to podkreślić (choć nie zaszkodzi). Pokazał to Rojst ’97 ze swoją intrygą zogniskowaną wokół przewałów deweloperskich i metaforą powodzi wydobywającej dawne brudy. Pokazuje to też Rojst Millenium, który kryminalnymi sprawami i obyczajowym osadem odmalowuje napięcia schyłku tysiąclecia i spowija wszystko gęstą mgłą niepewności.

Po wydarzeniach z poprzednich serii zastajemy naszych bohaterów z niezabliźnionymi jeszcze starymi oraz całkiem nowymi ranami. Niektórzy wrócili straumatyzowani, a inni skrzywieni i gorsi. Redaktor Zarzecki (Dawid Ogrodnik) zmaga się z PTSD i strachem po tym, co przeżył w finale ’97. Jass (Magdalena Różczka) żyje ze świeżą stratą i poczuciem winy. Wanycz (Andrzej Seweryn) goni za duchami przeszłości. Przeszłość upomina się też o tajemniczego Kierownika (nasz skarb narodowy – Piotr Fronczewski), którego dwoistą naturę wreszcie poznajemy lepiej w PRL-owskich retrospekcjach (wtedy gra go porządnie ucharakteryzowany Filip Pławiak). Mający problemy z wymową Mika (Łukasz Simlat) nie może natomiast wysiedzieć w miejscu i rozwiązuje ostatnią sprawę przed emeryturą.

Pierwsza intensywna scena strzelaniny trochę mnie przestraszyła, bo sugerowała, że z Rojsta może ulecieć ten niespieszny, „snujski” klimat małego miasteczka, ale nie – uspokajam. Jest dobrze. Jest powoli, rojstowo, ale ciągle pod napięciem. Holoubek z lubością ciąga nas po odmienionych dzikim kapitalizmem uliczkach zapyziałej mieściny, wciąż pokazuje je z pietyzmem i pewnym... zrozumieniem tego, jak to było. I jak to sobie wyobrażaliśmy.

Dobrze dobiera sztafaż, muzykę, rekwizyty, stroje. Nawet scena z kafejki internetowej wypada wiarygodnie, bo chłopaki rypią w Quake’a 2, a gospodarz podczytuje zamęczony egzemplarz „CD-Action”. Wszystko blednie przy ujęciu, w którym gangusy w skórach wyskakujące z meroli okularników pustoszą restauracjo-spelunę w takt Bani u Cygana. Czy dało się to zrobić bardziej realistycznie? Pewnie tak. Czy wypadłoby równie bajerancko i przekonująco? Pewnie nie. Ujmujące jest to, że w Rojście ta nasza przaśność nie jest obiektem podśmiechujek, tylko nieodłącznym elementem świata. Tacy wtedy byliśmy, tego słuchaliśmy, a niektórzy tak się zachowywali. Na dobre i na złe.

Scenografię tę Holoubek zalał ekstraktem z gorzkiej jak piołun historii. Przemyślanej historii, najlepszej w tej serii. Opowieść zapewnia domknięcie zarówno bohaterom wprowadzonym w ’97, jak i tym z oryginalnego Rojsta. Odnajdują się na nowo, a my wraz z nimi. Wiadomo, momentami będzie bolało, w końcu to Rojst. Był taki od początku. Najstraszniejsze wydarzenia dzieją się na krawędzi widzenia, ale sugestia często wystarczy, by wykreować historię udręczonych dusz, demonów przeszłości i nowych, głodnych wilków, które nie przynoszą nic dobrego, tylko cierpienie.

Bania u Kierownika

Tym razem sprawa kryminalna dotyczy handlu młodymi kobietami. Swoje śledztwa prowadzą Mika, Jass i Dzidzia (Michał Pawlik). Milenijna narracja przeplata się z retrospekcjami z czasów PRL-u, które działają trochę jako pokazanie jednego z „grzechów pierworodnych miasta”. Dużo tu o kłamstwie, wykorzystywaniu i cierpieniu, zwłaszcza kobiet. Rojst robi to dosadnie, ale i w przemyślany sposób – nie oszczędza jednak nikogo, ani bohaterów, ani zakłamanych postaw. Dobrze przy tym oddaje, że każdy może stać się zarówno ofiarą, jak i beneficjentem zaklętych kręgów przemocy. Nawet osoby pełne dobrych chęci.

Obsada spisuje się na piątkę. Tu nie ma słabych ról, są tylko świetne i jeszcze lepsze. Nawet „sobowtóry” posuniętych w wieku aktorów (Fronczewski i Janusz Gajos) wypadają dość wiarygodnie. Trochę im do ideału brakuje, w końcu oryginały – i to takie oryginały – trudno podrobić, ale ostatecznie dają radę.

Poza tym serial wygląda jak złoto, nie żałowano na dekoracje, scenografie i operatorów. Oczywiście dialogi momentami po polsku szeleszczą i trzeba się bawić ustawieniami głośności, ale idzie to przeżyć, zaś budująca klimat czasów muzyka wszystko wynagradza. Akcję poprowadzono sprawnie, z odpowiednim nerwem. Może z raz czy dwa gubi tempo, ale tylko na chwilę i od razu się reflektuje. Holoubek tym razem posplatał wątki w bardzo pomysłowy i nieoczywisty, ale uderzający w widza sposób. Na pewno nie pozostaniecie obojętni, gdy prawda wyjdzie na jaw. I będziecie żałować, że to już koniec. Ale i tak poczujecie satysfakcję po seansie. Większą niż w poprzednich sezonach, bo Rojst Millenium dużo sprawniej i pewniej rozprawia się z kolejnymi wątkami, dając nam wreszcie domknięcie (zwłaszcza pierwszy sezon miał z tym problem).

Obecnie to jeden z najlepszych polskich dramatów kryminalnych. Stylowy, z pomysłem. Finał wynagradza nawet te momenty z poprzednich sezonów, które nie wyszły. Wszystkim produkcjom życzę takiego forte na pożegnanie.

NASZA OCENA: 9/10

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

City Hunter od Netflixa zbiera pozytywne oceny, ale recenzenci zwracają uwagę na przestarzały humor tej ekranizacji mangi

City Hunter od Netflixa zbiera pozytywne oceny, ale recenzenci zwracają uwagę na przestarzały humor tej ekranizacji mangi

Kiedy 3. sezon serialu Bridgertonowie będzie na Netflixie?

Kiedy 3. sezon serialu Bridgertonowie będzie na Netflixie?

Czy Rebel Moon - część 3 powstanie?

Czy Rebel Moon - część 3 powstanie?

„Największa głupota wszech czasów”. Producent z Netflixa nie jest fanem sposobu, w jaki wydano Fallouta

„Największa głupota wszech czasów”. Producent z Netflixa nie jest fanem sposobu, w jaki wydano Fallouta

Kiedy One Hundred Years of Solitude będzie na Netfliksie?

Kiedy One Hundred Years of Solitude będzie na Netfliksie?