Dużo obiecuję sobie po DC Jamesa Gunna, ale ten wpakował się w niezły bałagan

DC może i nie płonie, ale po okresie wieloletniej suszy zaczęły się na jego polach pojawiać pierwsze zarzewia. A przecież Gunn obiecał ugasić pragnienie ludzi żądnych porządnej superbohaterszczyzny. I pewnie to zrobi, ale najpierw – kryzysik!

science fiction
Karol Laska 1 września 2023
6
Źrodło fot. Justice League, reż. Zack Snyder, Warner Bros. 2021
i

James Gunn to jest gość. Jakiego blockbustera się nie dotknie, zamienia w kino cudownie rozrywkowe i wysoce emocjonalne. Otula rodzinną atmosferą swoich dzieł, przy okazji nie bojąc się rzucić fuckiem i przelać krwi na ekranie. W czasach największego od lat kryzysu MCU jego Strażnicy Galaktyki 3 zbierali same ochy i achy, a w marazmatycznym, postsnyderowskim żywocie rozszerzonego uniwersum DC reboot Legionu Samobójców okazał się powiewem potrzebnej świeżości.

Nie dziwi więc fakt, że to on teraz współzarządza DC Studios i jest kreatywną iskierką nadziei dla projektu, który kolejny już raz idzie do piachu. I pójść coś nie może, umiera już trochę za długo, mimo że przyszłość w kontekście następnych lat jest znana i prezentuje się obiecująco. Bo poza nowym Supermanem mowa o pomysłach, jakich kino superbohaterskie wcześniej nie widziało – odważnych, szalonych, z ciekawymi nazwiskami za sterami. Na razie jednak panuje bałagan. Trwa proces przejściowy, którego nikt nie rozumie, a który powoduje komplikacje. Flash i Blue Beetle pełnią smutną funkcję filmów na przeczekanie, a James Gunn pokazuje, że idealny nie jest – szczególnie jeśli chodzi o dotrzymywanie słowa, medialną grę czy oddzielanie niezobowiązujących relacji kumpelskich od formalnych ustaleń (a dał się przecież wcześniej poznać jako król riposty, social mediów i budowania hype’u).

Zanim więc DC będzie mogło odetchnąć i zacząć, raz jeszcze, od nowa – musi zmierzyć się z demonami przeszłości. A te skurczybyki dręczą i nie dają spokoju.

Filmy tak bardzo niezłe, że nikomu niepotrzebne

Demonem wyższym całego tego zamieszania jest Zack Snyder, z którym DC podpisało niegdyś wiążący, fatalistyczny cyrograf. Można go lubić albo i nie, ale styl ma niepowtarzalny, pompę realizacyjną nie z tej ziemi, a fandom wierny i gotowy do wrzucenia innowierców w odmęt piekielnych płomieni. Człowiek wręcz idealny, by wynieść Supermanów i innych Batmanów na szczyt, uczynić ich konkurencyjnymi wobec Iron Mana i Kapitana Ameryki, a przy okazji pokazać autorski pazur.

Jego Justice League, będące spóźnioną odpowiedzią na Avengers, przybliżyło ekipę herosów, którzy – tak jak Aquaman – sprzedali się zaskakująco dobrze i zapisali w pamięci udanym solowym filmem albo – niczym Flash – na imprezę przyszli dopiero przed chwilą, bo parę miesięcy temu, przez Gunna traktowani raczej jak nieślubne dziecko (podobny stosunek ma przecież do Cavillowego Clarka Kenta i Gadotowej Wonder Woman).

Dużo obiecuję sobie po DC Jamesa Gunna, ale ten wpakował się w niezły bałagan - ilustracja #1
Snyder miał być błogosławieństwem, okazał się klątwą. Fot. Batman v Superman, reż. Zack Snyder, 2016.

I choć Batman v Superman oraz Liga Sprawiedliwości zwróciły się z nawiązką i można je było nazwać widowiskami co najmniej spektakularnymi i pobudzającymi do dyskusji (jedna z nich trwała nawet przez wiele lat w związku z kontrowersyjną wersją reżyserską JL), tak krytycy zrównali wspomniane filmy z ziemią, a większość widzów przez kolejne lata utożsamiała DC ze wszystkim tym, co Snyderowe. Całe uniwersum kinowe zostało zaszufladkowane, stało się ofiarą swoich ambicji. Na tyle, że wielu widzów nie zdaje sobie dziś sprawy z tego, że zaraz dojdzie do nowego rozdania. I nie dziwię im się, bo jak po ludzku wytłumaczyć, że ten drugi Aquaman, który tuż za rogiem, to już tylko odprysk po czymś, co zostało zakopane, a The Flash to symboliczny reset statusu quo. A Blue Beetle? Czym jest, do diaska, Blue Beetle?

No właśnie, bo Gunn, mimo że za głęboko palców nie maczał w procesie produkcyjnym „Błyskawicy” i „Błękitnego Skarabeusza” (bo jeszcze nie pełnił wówczas sprawczych funkcji), tak już głośno te filmy na swoich social mediach komplementuje, reklamuje, a i ich twórców zatrudnia do pracy nad następnymi, już właściwymi dla odświeżonego uniwersum projektami (Andy Muschietti ma przecież nakręcić Batmana: The Brave and the Bold, gdyż Flashem zdobył sobie zaufanie Gunna). Rodzi to organizacyjny chaos, a i nie pomaga za bardzo wspomnianym produkcjom, bo te – mimo że mogą pochwalić się umiarkowanie pozytywnymi recenzjami prasy i widzów – można określić mianem finansowych porażek. Blue Beetle nie dobił jeszcze nawet do 100 milionów dolarów, Flash wyciągnął nieco ponad 250 milionów. W porównaniu z 2 miliardami wykręconymi łącznie przez „trylogię” Snydera wypada to blado i boleśnie (zwłaszcza dla portfeli oficjeli).

Dużo obiecuję sobie po DC Jamesa Gunna, ale ten wpakował się w niezły bałagan - ilustracja #2
Zapytajcie mnie o Blue Beetle za dwa lata. Jeśli będziecie o nim pamiętać. Fot. Blue Beetle, reż. Angel Manuel Soto, 2023.

Aktorzy tak bardzo znani, że niemile widziani

Demoniszczami nieco niższego rzędu, ale symptomatycznymi dla całego ambarasu okazują się Henry Cavill i Gal Gadot. Aktorzy ci albo nie zrozumieli, co im się powiedziało, albo faktycznie mieli prawo poczuć się przez Gunna zapewnieni o ich świetlanej przyszłości w DC. Oboje przesadzają lub też zostali przez niego najzwyczajniej w świecie okłamani bądź poczęstowani półprawdami (zależy od punktu siedzenia).

Bo po co komu powrót Cavilla w Black Adamie (ponoć przepchany przez siłę argumentów lub mięśni Dwayne’a Johnsona), skoro aktor zaraz potem na spotkaniu z Safranem i Gunnem dowiedział się, że to cameo nic niewarte, podobnie jak wcześniejsze zapewnienia studia o jego angażu w kontekście przyszłości? Bo po co komu (nie)kontrolowane wycieki, jakoby Gal Gadot cieszyła się na kolejny film o Wonder Woman, którego fabułę już ponoć ustalała ze swoim świeżo upieczonym przełożonym, skoro ów twierdzi, że to na poły fake news, a na poły niefortunne nieporozumienie? No właśnie, nie służy to nikomu – ani aktorom, ani producentom, ani widzom.

Próbujące zacząć od początku DC samo rzuca sobie kłody pod nogi, totalnie nie ogarniając podstaw komunikacji międzyludzkiej. Twarzą świecić musi nie kto inny, tylko Gunn, który wychodzi na człowieka niesłownego, zamotanego, dla wielu bezlitosnego (bo jak można zastąpić sprawdzonego Cavilla kimś w rodzaju Cavilla Juniora, prawda?). Wiecie, jako redaktor muszę w tych wszystkich newsach siedzieć, być na bieżąco, próbować zrozumieć niejasności i zależności. Ale zwykły odbiorca nie musi, może popaść w konsternację, nie ogarniać tła sytuacji, nie interesować się nim, wyciągnąć wnioski na podstawie jednej przesłanki. I tak oto DC Studios rujnuje sobie dopiero co karczowany ogródek.

Dużo obiecuję sobie po DC Jamesa Gunna, ale ten wpakował się w niezły bałagan - ilustracja #3
Miał być szybki reset, a doszło do niekontrolowanej eksplozji. Fot. Flash, reż. Andy Muschietti, 2023.

Uniwersum tak głęboko zaschnięte, że za chwilę rozkwitnie

Czy zobaczymy w przyszłości jakieś wymierne konsekwencje tych przypadkowych, nieprofesjonalnych, po części niewytłumaczalnych strzałów w stopę? Jeśli tak, cierp ciało, skoroś chciało. Jeśli nie, Bogu dzięki – bo naprawdę nie chce mi się więcej facepalmować, wolałbym skupić się na filmach jako dziełach audiowizualnych, a nie błędach systemu czy niefunkcjonujących kołach zębatych w korporacyjnej machinie.

Dlatego może i to naiwne, ale jaram się Supermanem: Legacy, bo wiem, że Gunn zredefiniuje Clarka Kenta w sposób nieoczywisty. Jaram się też Swamp Thingiem, bo tytułowy bohater to – w przeciwieństwie do Indiany Jonesa – postać, którą James Mangold może zdekonstruować do woli. No i jaram się, rzecz jasna, nowym Batmanem, bo nigdy nie przestanę się ekscytować kolejnymi pomysłami na przedstawienie historii o Gacku (tak jak w komiksach – to się po prostu nie nudzi).

Dlatego kibicuję co do przyszłości, ganię za przeszłość – również tę dopiero co minioną – a teraźniejszość przeboleję, bo wiem, że minie prędko. W dobie marvelowskiej nudy DC w końcu ma szansę zaistnieć i wygrać na płaszczyźnie artystycznej. A to, że po drodze upada na twarz, zarabiając parę siniaków, no cóż – może tym razem sobie ryja doszczętnie nie rozwali.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

At Attin - czym jest planeta ze Star Wars: Skeleton Crew?

At Attin - czym jest planeta ze Star Wars: Skeleton Crew?

Kiedy rozgrywa się akcja Star Wars: Skeleton Crew? Umiejscowienie serialu na osi czasu Gwiezdnych wojen

Kiedy rozgrywa się akcja Star Wars: Skeleton Crew? Umiejscowienie serialu na osi czasu Gwiezdnych wojen

Star Wars: Skeleton Crew z wcześniejszą datą premiery na Disney Plus. Oto harmonogram odcinków

Star Wars: Skeleton Crew z wcześniejszą datą premiery na Disney Plus. Oto harmonogram odcinków

25 lat temu Bruce Willis otrzymał tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie za Szósty zmysł, że do dziś niemal nikomu nie udało się tego przebić

25 lat temu Bruce Willis otrzymał tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie za Szósty zmysł, że do dziś niemal nikomu nie udało się tego przebić

„Czy wy oszaleliście?” Jedna scena w Powrocie do przyszłości tak zniesmaczyła Disneya, że odrzucił film

„Czy wy oszaleliście?” Jedna scena w Powrocie do przyszłości tak zniesmaczyła Disneya, że odrzucił film