Blonde Netflixa zabrała mnie na artystyczny trip o seksualizacji kobiet

Andrew Dominik w nowej filmowej biografii Marilyn Monroe skupia się na negatywach hollywoodzkiej sławy oraz uprzedmiotowywaniu kobiet. W tej tematyce i doborze środków stylistycznych twórca nie zna umiaru, dlatego seans Blondynki może być meczący.

nasze opinie
Krzysztof "Krzyslewy" Lewandowski 23 września 2022
8
Źrodło fot. Blonde, reż. Andrew Dominik, Netflix 2022
i

W 2021 roku ukazała się filmowa biografia Kaliny Jędrusik pt. Bo we mnie jest seks. Tej produkcji nie można traktować jako źródła rzetelnej wiedzy o aktorce. Polska artystka została zaprezentowana dosyć groteskowo, oczywiście sama była jaskrawą postacią, ale twórców nie interesowało zgłębienie jej wnętrza, próby ujęcia charakteru. Nawet ważny temat seksualizacji potraktowano dosyć lekko. W słodkiej, lukrowej przyjemności nie mogło znaleźć się za dużo gorzkich nut.

Blondynka wkracza w podobną tematykę, ale w obrazowaniu jej wyruszyła na drugi biegun. Tak jak Kalina Jędrusik budziła uśmiech i sympatię, tak Marilyn Monroe wywołuje przede wszystkim współczucie. Ikona Hollywoodu cierpi na każdym kroku, a winni są mężczyźni, którzy widzą w niej drogę do zaspokojenia swoich potrzeb i pragnień. Nie mam nic przeciwko takiej historii, przypomina mi ona zresztą powieść Szklany klosz Sylvii Plath, w której również społeczne oczekiwania stawały się dla kobiety więzieniem. Problem z filmem wyreżyserowanym i napisanym przez Andrew Dominika na podstawie powieści Joyce Carol Oates polega na nadmiarze i przesadzie, zarówno w treści, jak i doborze środków stylistycznych.

Cierpienia Marilyn Monroe

Blondynka zaczyna się od scen, w których Norma Jeane – jak naprawdę nazywała się Marilyn Monroe – jest jeszcze dzieckiem. Nie oznacza to, że film ma na celu pełne przedstawienie swojej bohaterki, po prostu ten punkt daje początek piętnowaniu męskich zachowań, i to z niego wyrastają problemy przyszłej gwiazdy. Poszukiwania ojcowskiego wzoru ciągną się za Marilyn przez całe dorosłe życie. W relacjach z mężczyznami pełni zatem rolę córeczki, seksbomby, ma być panią domu albo substytutem niespełnionej miłości. Nigdy sobą.

Blonde Netflixa zabrała mnie na artystyczny trip o seksualizacji kobiet - ilustracja #1
Blonde, reż. Andrew Dominik, Netflix 2022

W efekcie to nie jest film o tym, kim naprawdę była Norma Jeane. Andrew Dominik przejawia większą ciekawość wobec maski zbudowanej z oczekiwań otoczenia. Bohaterka gra nie tylko na ekranie, lecz także w życiu, dostosowując się do swoich partnerów i publiki. Prawdziwą Normę oglądamy głównie jako cierpiętniczkę prezentującą coraz większy stan obłąkania – nazywającą mężów tatusiami, prześladowaną przez koszmary związane z aborcjami i traktowaną jak prostytutka dla bogaczy.

Ten obraz ogląda się ze świętym oburzeniem wymierzonym w filmowe postacie zgromadzone wokół Normy. Chciałoby się zgłębić myśli aktorki, porozmawiać z nią o przeczytanych książkach Fiodora Dostojewskiego, potraktować ją poważnie. Andrew Dominik też jednak nie jest zainteresowany tym aspektem swojej postaci, dlatego jeśli już widzimy Normę inaczej niż przez pryzmat innych, to tylko jako ofiarę. To mogłoby wystarczyć na treściwy, lecz intensywny seans. Blondynka trwa jednak ponad dwie i pół godziny.

W szaleństwie form i Normy Jeane

Za filmem ciągną się motywy psychologicznej dramy w dwóch osobach – matki Normy i jej samej. Twórca nie prowadzi do poznania postaci, a najważniejszy wątek zaburzeń psychicznych i uzależnień gwiazdy sprowadza do dzikiej i nieokiełznanej formy obrazu. Fabuła jest poskładana z wyselekcjonowanych strzępków, które cierpią na powtarzalność i przesadę w kreacji wyłącznie złego, zdominowanego przez mężczyzn świata. W momencie, gdy znika element szokowania, zostajemy z poczuciem kręcenia się wokół tych samych spraw.

Blonde Netflixa zabrała mnie na artystyczny trip o seksualizacji kobiet - ilustracja #2
Blondynka, reż. Andrew Dominik, Netflix 2022

We wspomnianej formie też nie ma umiaru. W pierwszej godzinie artystyczny trip kręcony różnymi metodami czaruje – od czarno-białych ujęć po kolor i w różnorodnych proporcjach obrazu. Tylko że nadmiar ozdobnych efektów i zmian stylu – nie zawsze nawet pasujących, ocierających się o kicz – z czasem zaczyna męczyć, a narkotyczny charakter filmu rozłazi się i traci na wyrazistości.

Za to niegasnącym blaskiem nieustannie otacza się Ana de Armas. Podczas seansu zupełnie zapominamy o kubańskim pochodzeniu aktorki i zostajemy kupieni przez jej interpretację Marilyn Monroe. Chwilami aż zastanawiałem się, czy w Blondynce nie wykorzystano oryginalnych nagrań z przedstawianą aktorką, a ja właśnie mylę ją z odtwórczynią roli. Armas zadbała nie tylko o wierność oryginalnej postaci, lecz także o oddanie jej masek i pojawiających się na nich pęknięć. Wróżę Kubance pierwszą nominację do Oscara.

Przeciwko kultowi ciała

W Blondynce pojawia się wiele scen nagości i seksu. Niektóre, wyjęte z kontekstu, mogą wydawać się atrakcyjne, ale to właśnie kontekst nadaje erotyzmowi bardzo mroczny wymiar. Daleko idąca seksualizacja Marylin Monroe musi budzić sprzeciw i skłania do refleksji nad czerpaniem przyjemności z oglądania nawet naiwnych filmideł, jeśli te traktują kobiece postacie jedynie jako posągi piękności dodające blasku męskim bohaterom. Zastanawiam się, czy ten kierunek jest właściwy – można przecież podziwiać fizyczną urodę, ale nie wpisywać się w toksyczne wzorce. Zabrakło zbalansowania w tym aspekcie, ale to dlatego, że Blondynka przybrała zbyt krzykliwą formę, mającą wstrząsnąć widzami.

Blonde Netflixa zabrała mnie na artystyczny trip o seksualizacji kobiet - ilustracja #3
Blonde, reż. Andrew Dominik, Netflix 2022

Biografia Marylin Monroe mogłaby być lepszym filmem, ale wciąż zasługuje na uwagę dzięki bardzo mocnemu przekazowi, który pokazuje skalę problemu seksualizacji i skłania do dyskusji. Blondynka ogółem jest bardzo wdzięcznym materiałem do rozmów, a pod względem formy, w mojej opinii nadmiernie różnorodnej i na dłuższą metę męczącej, też znajdzie swoich zwolenników. Jedno trzeba oddać Andrew Dominikowi – stworzył oryginalne dzieło, wyróżniające się wśród oceanu przeciętności. Szkoda, że nie krótsze i bardziej skondensowane.

Ocena: 6/10

Krzysztof "Krzyslewy" Lewandowski

Krzysztof "Krzyslewy" Lewandowski

Studiował dziennikarstwo, filologię polską i psychologię realizowane na UKSW, UW i SWPS. Tam napisał m.in. pracę dyplomową poświęconą współczesnej roli czarno-białego kina. W GRYOnline.pl pracuje od sierpnia 2021 roku. Pisze artykuły oraz recenzje gier, filmów i seriali, a od lipca 2023 roku zajmuje stanowisko specjalisty ds. kreowania treści w dziale Paid Products. Jest autorem artykułu naukowego „Dynamika internetu a zachowania językowe" opublikowanego w książce „Relacje w cyberprzestrzeni”. Współtworzył słownik nazw miejscowych warszawskiej dzielnicy Wawer. Próbował sił z wierszami, ale w przyszłości wolałby napisać powieść. Pisanie w sieci zaczął na portalu GameExe.pl w wieku 14 lat. Najpierw recenzował książki, ale na tym nie poprzestał i na różnych portalach internetowych oceniał gry, filmy, seriale czy komiksy. Najbardziej podobają mu się motywy surrealistyczne i gry RPG.

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

Kiedy 3. sezon Yellowstone na Netflixie? Jest data premiery

Kiedy 3. sezon Yellowstone na Netflixie? Jest data premiery

Yellowstone - czy 6. sezon powstanie? Oto co wiadomo o przyszłości serialu

Yellowstone - czy 6. sezon powstanie? Oto co wiadomo o przyszłości serialu

Ocet jabłkowy Netflixa na pierwszym zwiastunie. Serial o imperium wellness zbudowanym na kłamstwie może być nowym hitem giganta streamingu

Ocet jabłkowy Netflixa na pierwszym zwiastunie. Serial o imperium wellness zbudowanym na kłamstwie może być nowym hitem giganta streamingu