Twisted Metal wygląda, jakby twórcy bali się zbyt mocno zaszaleć

HBO poszło za ciosem i wypuściło na swojej platformie kolejny serial na podstawie uznanej serii gier z konsol PlayStation. Tym razem wyszło jednak cienko. Twisted Metal nie ma pazura i szaleństwa gier, a klimat czuć ledwie odrobinę.

science fiction
Zbigniew Woźnicki 8 września 2023
1
Źrodło fot. Twisted Metal, twórcy: Rhett Reese, Paul Wernick, Michael Jonathan Smith, Sony 2023
i

Są takie książki, o których mówi się, że są nie do zekranizowania. Być może to samo trzeba powiedzieć o grach wideo, ponieważ serialowa adaptacja Twisted Metal nie przypomina rozpędzonej szalonej maszyny, która strzela do przeciwnika, żeby go rozwalić na kawałki. To prędzej rozklekotany gruchot, a jego kierowca rzuca jakieś słabe żarty, starając się pokazać samego siebie w lepszym świetle.

Najbardziej współczuję fanom serii, którzy mogli wiązać jakieś nadzieje z produkcją. W końcu The Last of Us okazało się globalnym hitem. Twisted Metal to jednak wyłącznie popłuczyny – twórcy starają się opowiedzieć głęboką historię w świecie, w którym liczą się tylko szybka jazda oraz całkowita destrukcja. Od wzruszających opowieści są inne gry.

Główny bohater jest smutny, bo nic nie pamięta

Narratorem i postacią w centrum opowieści jest John Doe. Tak jest, ten sam, który pojawił się w grach i nic nie pamięta. Prawdopodobnie w serialu jednak będzie miało to spore znaczenie fabularne. Dlaczego? Ponieważ serialowy John patrzy na zdjęcie z czasów z dzieciństwa, prawie płacze, a potem ma flashbacki z oglądania wspomnianej fotografii.

Oczywiście twórcy starają się przebić takie wzruszające momenty czymś zabawnym lub brutalnym, ale – napiszmy to wprost – to wszystko wygląda jak kręcone na siłę. Miałem wrażenie, że ekipa odpowiedzialna za serial w ogóle nie czuła, czym jest Twisted Metal. Wiedzą, o czym są gry, ale nie potrafili przekuć tego w dobry materiał. W ten oto sposób otrzymujemy gościa, który jest twardy z zewnątrz, a miękki w środku – niczym jakiś cukierek, taki słodziak z niego.

Twisted Metal wygląda, jakby twórcy bali się zbyt mocno zaszaleć - ilustracja #1
Twisted Metal; Rhett Reese, Paul Wernick i Michael Jonathan Smith; Peacock; 2023

Oglądając Twisted Metal, cały czas odczuwałem niedosyt. Niedosyt szaleństwa, niedosyt pościgów, po prostu niedosyt wszystkiego, co jest związane z serią gier, będącą z PlayStation od samego początku. Część postaci została przedstawiona w zachowawczy sposób, a ich „niegrzeczność” sprawia wrażenie wymuszonej. Oczywiście to nie musiała być wyłącznie wina aktorów. Po prostu twórcy nie potrafili w odpowiedni sposób ich poprowadzić.

Serial skupia się na przedstawianiu postaci, ich pochodzenia oraz motywacji. Być może twórcy chcieli, żeby widzom zależało na bohaterach, ale o części z nich wiadomo, że przeżyją. Po prostu będą potrzebni w kolejnym sezonie. W tym szalonym postapokaliptycznym świecie giną całkowicie poboczne postacie, a to zabija wszelkie emocje.

W Twisted Metal brakuje „tego czegoś” z oryginału. Przez cały czas mamy historię drogi, niczym z The Last of Us, w którym dwie początkowo nienawidzące się postacie nawiązują coraz bliższą więź. I dopiero pod koniec produkcja wchodzi w klimaty samochodowego zniszczenia z prawdziwego zdarzenia. Szkoda, ponieważ na pewno udałoby się tego upchnąć więcej i na większą skalę. A tak mamy do czynienia tylko z jakimiś słabymi starciami jeden na jednego.

Nawiązania ratują serial

Zdecydowanie największym plusem Twisted Metal są nawiązania do growych oryginałów. Już wcześniej wspomniałem Johna Doe, ale poza nim pojawiają się między innymi Agent Stone oraz Sweet Tooth w swoich ikonicznych pojazdach. W mojej opinii zdecydowanie lepiej wypada ten pierwszy, który swoją policyjną bezwzględnością naprawdę buduje klimat.

Trochę gorzej wypada Sweet Tooth, który w serialu stał się parodią growego odpowiednika – jest bardziej komiczny, a jego mordercze zapędy odbierałem jako udawane lub wymuszone. Wizualnie jednak wykonano kawał dobrej roboty zarówno w kwestii strojów, jak i wyglądu pojazdów. Ludzie mieszkający poza murami noszą to, co akurat wpadnie im w ręce, a samochody także przeszły już niejedno. Dzięki temu od razu widać, z ekranizacją jakiej serii mamy do czynienia. Takich nawiązań mogło być zdecydowanie więcej.

Twisted Metal wygląda, jakby twórcy bali się zbyt mocno zaszaleć - ilustracja #2
Twisted Metal; Rhett Reese, Paul Wernick i Michael Jonathan Smith; Peacock; 2023

Wróćmy do samochodów – ich design bardzo mocno przypadł mi do gustu. A to dlatego, że nie wyglądają, jakby je ktoś przekombinował. Bardziej przypominają pojazdy, które ktoś znalazł porzucone na ulicy, zabrał i przerobił na tyle, żeby mogły sobie poradzić w tym dzikim świecie. Tak, to nie pasuje do Twisted Metal, na co narzekałem wcześniej. W tym przypadku jednak jeszcze jestem w stanie wybaczyć. W końcu mamy tu do czynienia z otwartymi przestrzeniami Stanów Zjednoczonych, a nie zamkniętą turniejową areną, więc są większe szanse na spotkanie dosyć prostych, trochę zmodyfikowanych pojazdów.

Design jest jednak przyjemny dla oka, a jeśli na ekranie pojawia się ikoniczna dla serii postać, to jej samochód jest świetnie odwzorowany, na co dobrym przykładem jest Sweet Tooth. Naprawdę widać starania twórców i pracę włożoną w realizację projektów pojazdów, zwłaszcza gdy spojrzy się na samochód głównego bohatera, który – wbrew pozorom – jest niesamowicie pancerny i radzi sobie z nawet największymi przeciwnościami losu. Jestem pełen podziwu.

Głównym problemem jest narracja, o której pisałem wcześniej. Serialowe Twisted Metal skupia się na czymś innym niż gra i jest jednym wielkim wprowadzeniem nie wiadomo dla kogo. Jeśli ktoś nigdy nie był fanem gier, a nawet nigdy o nich nie słyszał, to nie szkodzi. Nie da się ukryć, że historia w Twisted Metal nie była priorytetowa i nie potrzebuje długiego wyjaśnienia.

Komedia na siłę

Nie ma chyba niczego gorszego niż wymuszone żarty. Już wcześniej wspominałem o gagach wprowadzonych na siłę, które mają przerywać dramatyczną chwilę. Niestety tego typu humoru jest dosyć sporo w Twisted Metal. Nie ma płynnego przejścia pomiędzy łzami a śmiechem. Wszystko wydaje się wpychane widzowi nienaturalnie i brutalnie, bez finezji. Można by ewentualnie uznać, że brak finezji pasuje do szalonego postapokaliptycznego świata Twisted Metal, ale przecież twórcy nie bawili się chyba w taką zaawansowaną metagrę.

Twisted Metal wygląda, jakby twórcy bali się zbyt mocno zaszaleć - ilustracja #3
Twisted Metal; Rhett Reese, Paul Wernick i Michael Jonathan Smith; Peacock; 2023

Oglądając te pierwsze epizody, trudno nie odnieść wrażenia, że to wszystko jest mocno wymuszone. Albo że jakieś dwie osoby pisały scenariusze oddzielnie, a potem wszystko naprędce skleciły, i stąd ten dysonans pomiędzy poważniejszymi i zabawniejszymi sytuacjami w serialu. Relacje i rozmowy nie są w żaden sposób naturalne. A powinny być, jeśli ekipa sili się na przedstawienie w innym świetle „origin story” części bohaterów.

Ani razu się nie uśmiechnąłem. Jakoś mnie te wszystkie żarty i suche teksty nie bawiły. W mojej opinii jest to po prostu drewniana komedia z wymuszonymi gagami. Szkoda, ponieważ liczyłem na coś absurdalnego, zabawnego poprzez nadmierną przemoc, z której w końcu znane jest Twisted Metal. Problemem jest także główny bohater, a raczej jego odtwórca.

Moim zdaniem Anthony Mackie sobie nie radzi. On wręcz dodatkowo podbudowuje tę sztuczność, sprawia wrażenie, jakby nie czuł się swobodnie w komediowym wcieleniu. Zdecydowanie lepiej swoją rolę odgrywa Stephanie Beatriz. Ona wszystko gra poważnie, a każda sytuacja z jej udziałem, nawet ta bardziej absurdalna, zdaje się czymś realistycznym. Natomiast Anthony Mackie burzy czwartą ścianę swoją grą, informując widza, że „teraz ma być śmiesznie”.

Ciężko powiedzieć, czy Twisted Metal otrzyma drugi sezon. Twórcy z pewnością chcieliby go nakręcić, bo inaczej kreowanie pierwszej serii w formie wyłącznie prezentującej bohaterów byłoby stratą pieniędzy. Ciężko jednak przewidzieć ruchy studia, jeśli serial nie zażre, do najtańszych nie należy. Mam jednak nadzieję, że kolejny sezon powstanie, ponieważ chcę zobaczyć w tej produkcji postęp.

NASZA OCENA: 5/10

Zbigniew Woźnicki

Zbigniew Woźnicki

Przygodę z publicystyką i pisaniem zaczął w serwisie Allegro, gdzie publikował newsy związane z grami, technologią oraz mediami społecznościowymi. Wkrótce zawitał na GRYOnline.pl i Filmomaniaka, pisząc o nowościach związanych z branżą filmową. Mimo związku z serialami, jego serce należy do gier wszelakiego typu. Żaden gatunek mu nie straszny, a przygoda z Tibią nauczyła go, że niebo i muzyka w grach są całkowicie zbędne. Przed laty dzielił się swoimi doświadczeniami, moderując forum mmorpg.org.pl. Uwielbia ponarzekać, ale oczywiście konstruktywnie i z umiarem. Na forum pisze pod ksywką Canaton.

At Attin - czym jest planeta ze Star Wars: Skeleton Crew?

At Attin - czym jest planeta ze Star Wars: Skeleton Crew?

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„Myślę, że właśnie powiedziałem tak”. Dzięki 3 słowom Julii Roberts do Richarda Gere'a Pretty Woman odniosło tak olbrzymi sukces

„Myślę, że właśnie powiedziałem tak”. Dzięki 3 słowom Julii Roberts do Richarda Gere'a Pretty Woman odniosło tak olbrzymi sukces

Kiedy rozgrywa się akcja Star Wars: Skeleton Crew? Umiejscowienie serialu na osi czasu Gwiezdnych wojen

Kiedy rozgrywa się akcja Star Wars: Skeleton Crew? Umiejscowienie serialu na osi czasu Gwiezdnych wojen

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta