filmomaniak.pl NEWSROOM Ozark wcale nie jest gorszym Breaking Bad. I bardzo dobrze - recenzja Ozark wcale nie jest gorszym Breaking Bad. I bardzo dobrze - recenzja Pierwsza połowa czwartego sezonu Ozarka, serialu obwołanego „nieco gorszym Breaking Bad”, nie jest perfekcyjna. I wcale nie jest tak podobna do produkcji Vince’a Gilligana, jak wszyscy uważają. Nie musi być, by i tak rządzić. kryminałMichał "Czarny Wilk" Grygorcewicz 27 stycznia 2022 4 Ozark już po pierwszym sezonie został nazwany „takim nieco gorszym Breaking Bad” i była to łatka, na oderwaniu której zdawało się nikomu nie zależeć. W końcu bycie „nieco gorszym” od serialu uważanego przez całkiem spory odsetek świata za najlepszą produkcję telewizyjną wszech czasów to nie byle jaka pochwała. Przeciwnie, producenci zdawali się być z tego porównania wręcz dumni, o czym może świadczyć choćby to, że pierwsza połowa czwartego sezonu zadebiutowała akurat 21 stycznia – mijając się zaledwie o jeden dzień z rocznicą 14 lat, jakie upłynęły od emisji pierwszego odcinka Breaking Bad. Powiązane:Gwiazdy Avengersów ponownie wystąpią razem w filmie Sam również, polecając znajomym serial o rodzinie Byrde’ów, najczęściej korzystałem z porównań do arcydzieła Vince’a Gilligana – bo było to po prostu wygodne i skuteczne. Nie da się jednak ukryć, że Ozark od początku miał własną tożsamość. Jeśli w ogóle, to podobieństwo było oparte zaledwie na konkretnym etapie późniejszego Breaking Bad, gdy w przestępczy proceder głównego (anty)bohatera została wciągnięta jego rodzina. Gdy poznajemy Marty’ego Byrde’a, początki swojej współpracy z kartelem ma on już dawno za sobą i nie upływa wiele czasu antenowego, gdy w przestępczą działalność zostaje wciągnięta również jego żona i dzieci, a nam pozostaje oglądanie fascynującego spektaklu przykładnej rodziny z odcinka na odcinek coraz bardziej zatracającej swoje człowieczeństwo. I jeśli ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwości, że na końcu tej pełnej kłamstw, oszukiwania własnego sumienia i moralnych kompromisów drogi może czekać szczęśliwe zwieńczenie całej historii, czyli powrót do normalności, wizją którego Byrde’owie tak chętnie się mamią, to już początek finałowego sezonu sprowadzi go na ziemię. Marty i Wendy dawno już przekroczyli granicę, po której można wrócić do normalności – i są chyba jedynymi osobami, które wciąż nie zdają sobie z tego sprawy. Początek jest końcemSezon czwarty wita nas dość popularnym zabiegiem (notabene, chętnie stosowanym też swego czasu w Breaking Bad – przypadek?) – widzimy dość niejasne i kończące się dramatycznie wydarzenia prawdopodobnie z końcówki całego serialu, po czym cofamy się mocno w czasie, by zobaczyć, jak do nich doszło. Zagrywka ta w tym akurat wypadku jest, niestety, niezbyt udana. O ile nie towarzyszy jej jakaś ukryta niespodzianka, to jedynie osłabia dramaturgię sezonu, zdradzając przedwcześnie, do czego doprowadzą starania bohaterów w kolejnych odcinkach oraz kto na pewno nie zginie. Twórcom nie udaje się też w ten sposób zbudować jakiegoś napięcia i sprowokować pytań typu: „Ale jak to możliwe?” – co najwyżej irytację, że ze względu na podział sezonu na dwie części musimy czekać na konkrety jeszcze kilka miesięcy. Przede wszystkim jednak ta klamra narracyjna jest tu zupełnie niepotrzebna, bo po wystrzałowym finale trzeciego sezonu zdecydowanie większe emocje budzi to, co dzieje się u Byrde’ów w teraźniejszości, niż to, co zdarzy w odległej przyszłości. A dzieje się dużo. Marty i Wendy otrzymują od szefa kartelu Navarro kolejne zadanie z gatunku tych absolutnie niewykonalnych, do piętrzącej się listy wrogów i zagrożeń dochodzą nowe, a do tego młody Jonah przechodzi fazę młodzieńczego buntu – w typowym dla Byrde’ów, a więc wyjątkowo ekstremalnym wydaniu. To zaledwie lista nowych problemów – a przecież są jeszcze konsekwencje wcześniejszych działań, z którymi trzeba się zmierzyć. W trakcie siedmiu odcinków tworzących pierwszą połowę czwartego sezonu Ozarka na brak atrakcji zdecydowanie nie można narzekać. Ruth w tym sezonie pokazuje, jak wiele nauczyła się od Marty’ego. Women powerTrzeci sezon zdominowało starcie kobiet – wszyscy musieli zrobić miejsce na ringu dla wielkiego pojedynku Wendy i Helen, w trakcie którego Laura Linney i Janet McTeer dały popis niesamowitego aktorstwa. W czwartej serii Ozarka jeszcze mocniej błyszczą panie. Jason Bateman jako Marty kręci się bezradnie, to próbując uspokoić żyjącą w zaprzeczeniu co do własnych grzechów Wendy, to utrzymać kruchą namiastkę przyjaźni ze swoją protegowaną Ruth (Julia Garner jak zwykle wypada fenomenalnie), która w końcu zdecydowała się wyrwać spod wpływów Byrde’ów (i można się zastanawiać, czy nie trafiła z deszczu pod rynnę). W tle przemyka jeszcze Darlene (w tej roli niepokojąca Lisa Emery), która mimo coraz bardziej doskwierającego jej wieku nadal udowadnia, że pozostaje najniebezpieczniejszą „dziką kartą” w okolicy. Przy takich charakterach trudno się dziwić, że nowe postacie wprowadzone w czwartym sezonie (m.in. porywczy siostrzeniec szefa kartelu Javi oraz nadgorliwy detektyw Mel) nie robią większego wrażenia i zapominamy o nich chwilę po tym, gdy znikają z ekranu. Nie znaczy to, że zostały zagrane źle – obsada pozostaje bardzo silną stroną Ozarka i doskonałe aktorstwo pozwala łatwo przełknąć drobne skróty fabularne, na które tu i ówdzie decydują się scenarzyści. Takie jak to, że wszystkie kluczowe postacie mają tu skrajne tendencje do niekorzystania z ochrony i poruszania się samotnie, dając się z łatwością zabijać i krzywdzić bez świadków. Myślałby kto, że po trzech sezonach w końcu nauczą się na błędach swoich martwych poprzedników. Javi to wyrazista postać, ale daleko mu do najwybitniejszych kreacji serialu. Mało finalny ten finałRzeczy, które czarowały w poprzednich trzech sezonach, sprawdzają się również w pierwszej połowie czwartej serii. Piękne zdjęcia amerykańskich jezior i lasów wywołują tęsknotę za cieplejszymi porami roku, wyblakła, zdominowana przez odcienie niebieskiego, zimna kolorystyka potęguje ponury klimat wydarzeń, a te za sprawą świetnie zagranych postaci angażują i wzbudzają emocje, gdy bohaterom dzieje się coś złego. A dzieje się często. Nie czułem jednak, że to już finał. Nie zrozumcie mnie źle – tempo akcji jest solidne, mamy odpowiednią dawkę napięcia, kilka osób pada trupem i dochodzi do istotnych przetasowań, ale nie unosi się nad tym atmosfera ostateczności, która sugerowałaby, że teraz już wszystko może się zdarzyć. Być może jest to kwestia wspomnianej zagrywki z początku, która z góry pokazuje, do czego ta historia zmierza. A może tego, że gdyby nie owa zaserwowana na wstępie sytuacja, którą w pełni zrozumiemy dopiero w drugiej połowie finału, czyli za kilka miesięcy, to ten fragment sezonu spokojnie mógłby funkcjonować jako pełnoprawna, oddzielna całość – i podział na dwie części wydaje się zrobiony niepotrzebnie. Bill Dubuque i Mark Williams, pomysłodawcy Ozarka, nie są jak Vince Gilligan – ich serial miewa kłopoty tam, gdzie Breaking Bad okazywało się perfekcyjnie dopracowaną układanką. Ale to nie problem, bo Ozark ma swój własny styl i wiele rzeczy robi po swojemu. Czwarty sezon, a przynajmniej siedem jego odcinków, które dotąd dostaliśmy, tylko to potwierdza. To wcale nie jest gorsza wersja przygód Waltera White’a i Jessego Pinkmana. I bardzo dobrze – bo jest to coś zupełnie innego. Może i nie perfekcyjnego, ale wciąż świetnego oraz jedynego w swoim rodzaju. Ocena: 8/10Czytaj więcej:Zakończenie 4. sezonu Ozark ma być szczęśliwe... tak jakby POWIĄZANE TEMATY: recenzje filmów i seriali seriale Netflix dramaty (filmy/seriale) thriller (filmy i seriale) kryminał publicystyka filmowa Jason Bateman Ozark Michał "Czarny Wilk" Grygorcewicz Michał "Czarny Wilk" Grygorcewicz W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych, a od 2024 roku zarządza działem sprzedaży. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała. „To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku „To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku „Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta „Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta Kiedy 3. sezon Yellowstone na Netflixie? Jest data premiery Kiedy 3. sezon Yellowstone na Netflixie? Jest data premiery 25 lat temu Bruce Willis otrzymał tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie za Szósty zmysł, że do dziś niemal nikomu nie udało się tego przebić 25 lat temu Bruce Willis otrzymał tak absurdalnie wysokie wynagrodzenie za Szósty zmysł, że do dziś niemal nikomu nie udało się tego przebić Kiedy rozgrywa się Alien: Earth? Umiejscowienie serialu na osi czasu Obcego Kiedy rozgrywa się Alien: Earth? Umiejscowienie serialu na osi czasu Obcego