Najlepszy serial ostatnich lat nie lubi się popisywać. Tu liczy się subtelność

Umarł król. Niech żyje król. Dosłownie. To sugerowała od początku Sukcesja i z taką myślą nas pozostawiła. Serial doprawdy wybitny, ale swą wybitność ukazujący również w przestrzeniach mniej oczywistych od dialogu.

nasze opinie
Karol Laska 31 maja 2023
4
Źrodło fot. Sukcesja, showrunner: Jesse Armstrong, HBO 2018
i

Kocham przypatrywać się każdemu ujęciu w filmach Wesa Andersona. Tym symetrycznym, pstrokatym wizualnie, mierzonym od ekierki żywym obrazom. Uwielbiam dawać się pochłaniać efekciarstwu – nie tylko temu taniemu, ale i takiemu tworzonemu za ogromne pieniądze. Stąd też nie przeszkadza mi pretensjonalny styl Euforii, a wręcz świętokradczą popowość Młodego papieża kupiłem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Bo naprawdę fajnie wisi się na skraju emocji, tapla się w ekstremach (nie mylić z ekskrementami), obserwuje na bezdechu artystowskie popisówy bawiących się materią filmową autorów.

A mimo to od wszystkich tych kolorowych ptaków wolę szarość i przyziemność Sukcesji. Jej realizacyjne wyrachowanie i udzielające się gdzieś w nawiasie subtelności, dla wielu zapewne niezauważalne, bo nie krzyczą one donośnym głosem, a szepczą, tym samym odpowiednio zarysowując poszczególne sceny, wątki czy postacie. Cały Internet zdążył już przeanalizować najlepszy serial ostatnich lat pod kątem dialogów i scenariopisarskiej maestrii. Dlatego przewrotnie, ale ze świadomością ważnej misji, chciałbym zwrócić uwagę na to, co dzieje się poza słowem, poza bezpośredniością przekazu, a nawet poza kadrem. Bo 4. sezon Sukcesji stał się pod tymi względem niedoścignionym wzorem.

UWAGA NA SPOILERY!

Tak, zamierzam zdradzać ważne momenty fabuły tego serialu, gdyż sam tekst potraktować można jako analizę wydanego w całości dzieła. Dlatego warto uciec w refleksję bez strachu o spoilery.

Drapacze chmur

Z czym kojarzy się Wam Sukcesja, jeśli odstawić na bok patologiczną rodzinkę Royów, bromance Toma i Grega, a także resztę postaci? Z kapitalizmem, rzecz jasna, ale chodzi mi o coś nieco bardziej materialnego, o konkretną ikonografię. Mózg od razu więc podsyła mi takie „rekwizyty” jak drogie garnitury, jeszcze droższe samochody, wychodzące poza budżet 99,9% społeczeństwa wille i trudne do jednoznacznej identyfikacji cenowej wieżowce. Bo to w nich głównie rozgrywa się fabuła serialu Jessego Armstronga, jak i wszelkie jej formalne rewelacje.

Sposób, w jaki nagrywane są wielopiętrowe, prestiżowe biurowce, nie jest przypadkowy, a przy okazji niesie ze sobą wyraźne symboliki. Mowa o budynkach przeszklonych od stóp do głów, w każdym oknie można się przyjrzeć niczym w lustrze. Nie raz, nie dwa, czynił to zresztą Kendall w swoich chwilach tryumfu bądź kryzysu, a kamera za każdym razem podkreślała znaczenie odbicia jego twarzy jako pewnej autorefleksji albo samouwielbienia (zależnie od kontekstu sytuacji). Wystarczy też spojrzeć na oficjalny plakat czwartego sezonu Sukcesji, pozornie klasyczny, bo przedstawiający całą gromadkę głównych bohaterów obok siebie. Ten ekspozycyjny akcent jest jednak drugoplanowy, bo przyćmiewa go fragment wieżowca, na którym Logan i jego pionki dumnie stoją. Jak na rozległym tronie, patrząc z góry na miasto, którym może i nie rządzą, ale mogliby je kupić, jeśli tylko mieliby ochotę.

Wnętrza z kolei są przestrzeniami albo typowo biurowymi, albo wystawnymi i wyrafinowanymi, bogatymi w eleganckie meble, wykupione na wystawach repliki obrazów, czy kilkumetrowe, zastawione stoły. Te dwie scenerie, symbolizujące kolejno przestrzeń zawodową i prywatną (choć czasu na osobiste perypetie w tym serialu postacie mają tyle, co kot napłakał), przeplatają z kolei epizody kręcone w plenerze. Czasem twórcy postawią na pejzaż górski, innym razem bardziej leśny (w tym zdarza się oglądać również miejską dżunglę), a w finale po raz „enty” ważną rolę pełniło morze i jego pusty bezkres.

Każde z tych miejsc sprawia, że na postać w nim przebywającą patrzy się trochę inaczej. Zestawienie bohatera z daną lokacją nasuwa emocje, jakie powinniśmy czuć w danej chwili, bądź emocje, jakie ten bohater czuje sam. Finałowa scena z Kendallem obserwującym samotnie wspomniane morze? Konfrontacja Romana z Matssonem na szczycie góry, do którego droga prowadzi klaustrofobiczną kolejką? Te drobiazgi-nie-drobiazgi wpływają na postrzeganie akcji. Wszyscy czujemy to, co zaplanowali twórcy i wcale nie musimy być tego świadomi.

Śmierć czyha gdzieś za rogiem

Sukcesja jest najbardziej imponująca strukturalnie na przestrzeni całych sekwencji, a nawet epizodów. Bo bardzo często konkretny odcinek opowiada zamkniętą historię, prezentującą jakiś proces postaci czy sygnalizujący ich przemianę na przestrzeni tych, powiedzmy, kilkudziesięciu minut. Za przykład niechaj posłuży najprawdopodobniej najlepszy epizod w historii całego serialu, a i jeden z najbardziej wirtuozerskich realizacyjnie i dramaturgicznie kawałków telewizji – nie kto inny, jak Pan „S04E03” we własnej osobie. Tak, ten sam, który zabił nam Logana w sposób bezceremonialny, cichy, może i nawet bezczelny.

Jak niepozorne bywają ostatnie chwile króla Waystar Royco, całkowicie usypiające czujność widza. Widzimy go bowiem po raz ostatni (na żywo, nie licząc jego późniejszych występów na archiwalnych nagraniach) w scenie przed intro, kiedy wchodzi do samolotu i wypowiada jedną ze swoich typowych, nieco tyrańskich, ale przy okazji dynamicznych kwestii. Dzień jak co dzień, scena jak każda inna, przygrywa nam po raz kolejny motyw muzyczny Nicholasa Britella, a na rozwój wydarzeń czeka się bez większego stresu. Aż tu nagle do zajętego polityczne rodzeństwa dzwoni telefon, a ze słuchawki odzywa się Tom. I przynosi wieści trudne do przyswojenia.

Najlepszy serial ostatnich lat nie lubi się popisywać. Tu liczy się subtelność - ilustracja #1
Stary Kendall i morze. Sukcesja, Jesse Armstrong, 2023

Szczerze mówiąc, w informacje o stanie zdrowia i nadchodzącej śmierci Logana trudno uwierzyć – to może być przecież kolejna intryga zdesperowanego już lidera wystawionej na sprzedaż korporacji. Skąd jednak u widza pojawia się ta niepewność i nieufność poza samymi pobudkami logicznymi, budowanymi na podstawie znajomości występujących w serialu postaci? Cóż, absolutnie kluczowa jest w tym momencie gra kamery. Ta unika ciała starego Roya jak ognia, przyklejona zostaje do twarzy pełnych emocji, paniki i rozpaczy Kendalla, Romana i Siobhan, jak i do nieco bardziej stonowanego lica Toma. Co więcej, obserwujemy buzie w detalu, ale takim dość niechlujnym. Nie ma co liczyć na kompozycyjny ład, kamera nieco się kołysze albo ucina część prezentowanych bohaterów – wszystko ma wydawać się nienaturalne, wyrwane z rytmu wydarzeń. Śmierć postaci w serialu ma być taka jest śmierć bliskiej osoby w rzeczywistości, czyli nagła, nieprzewidziana, trudna do przetrawienia.

Bo Logan umiera w przestrzeni pozakadrowej. Tym limbo, które nie powinno interesować niedzielnego widza, a o którym nagle musi on myśleć, żeby zrozumieć, że to naprawdę się stało, gdzieś tam, w oddali, w niedostępnym zakątku dla odbiorczego oka. I na nic zdadzą się teorie spiskowe czy myśli życzeniowe. Reżyser, operatorzy i montażyści igrają z oczekiwaniami konsumenta na poziomie nie tylko narracyjnym, ale i realizacyjnym. To podejście odważne i przełomowe – szczególnie w tak ważnym momencie tak ważnego serialu.

Między słowami

Niedawno pisałem, że Szekspir w Sukcesji jest silny i zdania nie zmienię, a finał nawet utwierdził mnie w tym przekonaniu, ale trzeba jednak pamiętać, że Williamowi kamera filmowa była całkowicie obca z wiadomych powodów. A szkoda, bo okazuje się z jest mu z nią do twarzy, gdyż drobiazgowa, subtelna strona realizacyjna pomaga wyśmienitemu scenariopisarstwu w stworzeniu dzieła sięgającego po wybitność jak po swoje. I tak wielkich słów używać się nie boję, bo czekanie na kolejny odcinek Sukcesji z tygodnia na tydzień, było formalnością – w tym sensie, że nie bałem się o jakość epizodu, o domknięcie najważniejszych wątków, o punkt kulminacyjny serialu. Czułem, że obcuję z produkcją przemyślaną i wyliczoną na zapisanie się w kanonie telewizji. Takie kalkulacje to ja przyjmę z radością – zwłaszcza jeśli dotyczą one również każdego centymetra kadru i każdej wypowiedzianej kwestii dialogowej.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

Yellowstone - czy 6. sezon powstanie? Oto co wiadomo o przyszłości serialu

Yellowstone - czy 6. sezon powstanie? Oto co wiadomo o przyszłości serialu

Ocet jabłkowy Netflixa na pierwszym zwiastunie. Serial o imperium wellness zbudowanym na kłamstwie może być nowym hitem giganta streamingu

Ocet jabłkowy Netflixa na pierwszym zwiastunie. Serial o imperium wellness zbudowanym na kłamstwie może być nowym hitem giganta streamingu

„Muszę tego słuchać od tego gnojka”. Marlon Brando nie mógł znieść krytyki na planie filmu Francisa Forda Coppoli, przez co obraził innego aktora

„Muszę tego słuchać od tego gnojka”. Marlon Brando nie mógł znieść krytyki na planie filmu Francisa Forda Coppoli, przez co obraził innego aktora

Diuna: Proroctwo - ile odcinków ma serial sci-fi i kiedy nowy pojawi się na Max? Harmonogram premier wszystkich epizodów

Diuna: Proroctwo - ile odcinków ma serial sci-fi i kiedy nowy pojawi się na Max? Harmonogram premier wszystkich epizodów

„Ja z kolei byłem jego klaunem”. James Caan był przerażony na planie Ojca chrzestnego, gdy myślał, że wkurzył Marlona Brando

„Ja z kolei byłem jego klaunem”. James Caan był przerażony na planie Ojca chrzestnego, gdy myślał, że wkurzył Marlona Brando