Monarch pokazuje, że Godzilla i inne potwory przetrwają Marvela. A może i wygryzą

Żaden król nie rządzi wiecznie. Ale niektórym zdarza się wracać, na przykład Królowi Potworów. Monarch serwisu Apple TV+ to jeden z heroldów Godzilli na najbliższy czas, a przy okazji udany serial błyszczący na tle konkurencji, choćby Marvela i Disneya.

science fiction
Hubert Sosnowski 20 listopada 2023
11
Źrodło fot. Monarch: Legacy of Monsters, showrunner: Chris Black, Apple TV 2023
i

MonsterVerse orbituje w drugiej lidze blockbusterów z takimi filmami jak Kong: Wyspa Czaszki, Godzilla, Godzilla King of Monsters i Godzilla vs. Kong. Produkcje te przynosiły sensowny, choć niepowalający w skali Marvela zysk, bo i też jeszcze parę lat temu nikt nie mógł się równać z Avengersami. Ale czasy się zmieniły. Ostatnią dobrą odsłoną – i to po kilku przeciętniakach – MCU byli Strażnicy Galaktyki 3, a na niwie serialowej tylko Loki robi jednoznacznie pozytywne wrażenie. To mało jak na giganta o takim zasięgu, a w dodatku ludzie nie czują już podjaru heroinami i herosami, nie licząc może The Boys Amazonu, ale to trochę inna historia. Diametralnie inna historia.

Godzilla studia Legendary ze swoim równym, niespiesznym, ale majestatycznym pochodem przez popkulturę jawi się jak powiew świeżości. Serial Monarch może zaś zapowiadać zmianę warty i uwagi widzów. A przynajmniej to, że poczciwy japoński jaszczur przeżyje superbohaterów.

Przy tym nie spodziewam się, że w Polsce Monarch zrobi furorę. Apple TV nie ma u nas aż takiego zasięgu jak Netflix czy choćby Disney, ale powoli, kolejnymi jakościowymi produkcjami, platforma ta wyszarpuje sobie miejsce w niszy, którą dotąd zajmowało HBO. Duże budżety, rozmach, twórcy z odrobiną pasji i wizji, co najmniej przyzwoite scenariusze. Monarch to wypadkowa podobnych czynników.

Duch Spielberga

Ojciec Indiany Jonesa żyje i ma się dobrze, ale jego duch unosi się nad Godzillą Legendary Studios od pierwszego filmu, od 2014 roku. Dlatego trudno nie lubić całej tej serii, mimo niedoskonałości poszczególnych części i nieco zaprzepaszczonego potencjału na wybitne kino rozrywkowe. Niemniej zarówno pierwszą odsłonę, jak i King of Monsters czy nawet Wyspę Czaszki łączyło jedno.

Z tych filmów biło poczucie cudowności, niesamowitości (wciąż szukam odpowiedniego zwrotu do zastąpienia „sense of wonder”). Czy to w wydaniu apokaliptycznym, przygodowym, czy baśniowym – tkwiło to mocno w duszy, tożsamości tych obrazów. Bo to właśnie filmidła z duszą były, mimo że studio mąciło (jak, powiedzcie mi, jak można zmarnować potencjał starcia Waltera White’a z Godzillą, i to wtedy, gdy Breaking Bad było jeszcze żywe w pamięci widzów), a i reżyserzy przyznawali się do błędów.

Monarch pokazuje, że Godzilla i inne potwory przetrwają Marvela. A może i wygryzą - ilustracja #1
Monarch: Legacy of Monsters, showrunner: Chris Black, Apple TV 2023

Niemniej autentyczna radocha sprawiła, że do tych filmów przyjemnie się wraca. Dla widoku tytanów, dla spektakularnych scen walk potworów czy nawet budujących napięcie sekwencji, które wejście maszkar dopiero zwiastują.

W Monarch udziela się to podejście. Serial skupia się bardziej na ludziach i ich perspektywie (tego trochę brakowało poza Wyspą Czaszki i King of Monsters), ich tajemnicach i motywacjach. Obecność Godzilli i spółki jest jednak odczuwalna, mimo że pojawiają się głównie w retrospekcjach, a w czasie rzeczywistym zmagamy się ze skutkami walk tytanów i tym, jak społeczeństwo przygotowuje się na kolejne.

To połączenie rasowego kina przygodowego, katastroficznego, thrillera i lekkiego science fiction podane w bardzo wyważonych proporcjach. Mamy tu tajemnicę kilkorga ludzi powiązanych z Monarch, tytułową organizacją badającą i próbującą kontrolować potwory. Mamy wynikającą z sekretu odrobinę porządnego ludzkiego dramatu, dialogów i aktorstwa. Mamy bardziej awanturnicze i odkrywcze wątki z lat 50., gdy agencja się dopiero formowała. Mamy wreszcie Kurta Russella, którego wejście na ekran można przyrównywać do tego, co robi Godzilla. Russell, gwiazdor starej szkoły, po prostu kradnie show jako emerytowany wojskowy (w wątkach „historycznych” grany przez swojego syna – Wyatta Russella).

Pierwsze dwa odcinki tak naprawdę rozstawiają duże i małe figury na szachownicy, dopiero pokazują pionom drogę do przejścia i motywacje, którymi będą się kierować. Ale wszystko to robią dobrze, efektownie. Scenariusz buduje napięcie wzorowo, tajemnica rodzinna i organizacyjna nawet intryguje – i potencjalnie może rozbudować MonsterVerse o całkiem ciekawą mitologię, nęci tym jak stare filmy Spielberga właśnie. Do tego nacisk na ludzkie wątki z udziałem naprawdę porządnych aktorów zmywa to wrażenie, że pięknym gigantom CGI partnerują żywe kukły z pretekstowymi historyjkami dopisanymi na kolanie. A to klątwa, z którą jedynie King of Monsters i Wyspa Czaszki sobie poradziły. Nieidealnie, ale jednak. Historia całkiem zgrabnie rekontekstualizuje też samą organizację i już teraz, po dwóch odcinkach, sugeruje, że za szlachetnymi założeniami może kryć się trochę cienia. A przynajmniej chaosu i nieporadności.

Monarch pokazuje, że Godzilla i inne potwory przetrwają Marvela. A może i wygryzą - ilustracja #2
Monarch: Legacy of Monsters, showrunner: Chris Black, Apple TV 2023

Oczywiście wizualnie serial oszałamia. Ujęcia potworów pochodzą głównie z filmów, ale coś czuję, że niedługo zobaczymy świeży materiał. Kilka sekwencji dokręcono zresztą na potrzeby Monarch, by jeszcze podkreślić ludzką perspektywę na katastrofalny przemarsz Godzilli przez współczesne miasta. Nawet jeśli stumetrowy jaszczur bronił ludzi w pakiecie z terytorium – to siłą rzeczy siał zniszczenie. Tak samo jak inne monstra. I ta sugestia wiecznego zagrożenia, gdy pozostajemy w cieniu tytanów, dobrze wybrzmiewa. Poprzez ujęcia, scenografię, kolorystykę, pracę kamery, muzykę czy dźwięki w ogóle.

Zadbano o odpowiednio pokazany świat przedstawiony. Można by wprawdzie pokusić się o coś bardziej oryginalnego niż podkreślanie rozmachu przez ujęcia z drona, ale idzie to wybaczyć. A trzeba przyznać, że momentami oglądamy nieziemskie widoczki, czy to we współczesnym Tokio, czy na bezludziu.

Mimo że to produkt korporacji, która śpi na brudnej forsie niczym Amazon, sam serial wydaje się... szczery. Monarch sprawia wrażenie autentycznego, tworzonego z radochą i zaangażowaniem. Wszystkie klasyczne zabiegi narracyjne podkręcające tempo akcji i kierujące bohaterów w odpowiednią stronę – się sprawdzają. Widać, że zrobiono to przekonaniem. Widz ma poczucie, że komuś chciało się odrobić pracę domową. Nawet próby pouczania współczesnego społeczeństwa robią tu zwrot o 180 stopni i twórcy trochę się z tego naigrawają (kilka scen pokazuje, że stereotypy mogą dotknąć każdego, niezależnie od tożsamości, a wszyscy jesteśmy skorzy do wyciągania pochopnych wniosków). Nie zabrakło klasycznych przytyków pod adresem miłośników teorii spiskowych.

To jak dotąd tylko dwa odcinki, fabuła może się spektakularnie przewrócić z hukiem dorównującym upadkowi Godzilli, wiadomo. Na razie jednak nic na to nie wskazuje. Dostaliśmy porządny i angażujący wstęp do produkcji, która rozkręca się niespiesznie, ale chyba ma sporo atrakcji do pokazania – nawet tym, którzy niekoniecznie są wielkimi fanami potworów. Przy tym cały czas nie mogłem pozbyć się całkiem optymistycznego przeczucia.

Go, go, go, go – GODZILLA!

Rok 2024 naprawdę może należeć do Godzilli. Przystawki już są – Monarch okazało się naprawdę porządne, dostarcza sporo rozrywki. Całe MonsterVerse nie jest jeszcze towarem pierwszej popkulturowej potrzeby, ale może liczyć na wsparcie sporej niszy pełnej fanów. Legendary szykuje kolejne widowisko – Godzilla X Kong: The New Empire. Raczej nie ma się co spodziewać wielkiego kina, ale spektakularnej rozpierduchy i mnóstwa frajdy – owszem.

Z drugiej strony już za chwilę do europejskich kin trafi Godzilla Minus One, nad którym to obrazem pierwsi recenzenci pieją z zachwytu. I to już może być film wartościowy. Może nawet autentycznie niepokojący, jak Shin Godzilla z 2016 roku. Albo jak oryginał w latach 50., który niósł ogromny ładunek znaczeń, zwłaszcza dla Japończyków.

Monarch pokazuje, że Godzilla i inne potwory przetrwają Marvela. A może i wygryzą - ilustracja #3
Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho 2023

Kiedy patrzy się na to w szerszym kontekście, oczywiście trudniej zaakceptować tę konwencję. Koncepcja wielkiego potwora siejącego zniszczenie w Tokio, San Francisco czy choćby Sosnowcu wydaje się pocieszna i absurdalna. Obśmiano ją chyba na wszystkie możliwe sposoby, a klasyczne wydanie, w którym w owo monstrum wciela się operujący pośród makiet facet w gumowym stroju wcale nie pomaga w zachowaniu powagi.

Niedorzeczni tytani mogą jednak stanowić dobitną metaforę tego, co dzieje się ze społeczeństwem. Mogą wspomagać opowieść o relacji człowieka ze zwierzętami, naturą i tym, jak się kończą zabawy w Boga. Kanalizują nasze lęki przed wielkimi katastrofami naturalnymi, jak i tymi, do których doprowadziliśmy sami, np. wciskając czerwony przycisk lub nie radząc sobie z elektrownią. Mogą być przestrogą i w rozrywkowy sposób doskonale oddają to, jak bardzo niepewnie się czujemy. W końcu to ogromne, nieobliczalne kreatury, na których kaprysy niewiele poradzimy. Fakt, że dwie czy trzy z nich (Kong, Godzilla i Mothra) robią za szeryfów w stadzie innych, daje jakiś promyczek nadziei, ale niewielki. To w końcu przerośnięte dzikie zwierzęta doładowane atomem.

Przy tym, co ostatnio przeszliśmy jako społeczeństwo, jako cywilizacja – przy tym, co sami sobie zafundowaliśmy i na co pozwoliliśmy – dużo lepiej oddają panujące wokół nastroje. Opowiadające o nich historie są nam bliższe niż te o szwadronie zbawczyń i zbawców z supermocami.

Optymistyczni, choć czasem zgryźliwi, superbohaterowie zaliczyli największy tryumf w Endgamie. Potem mieliśmy łabędzi śpiew w dwóch głośnych obrazach w tej konwencji – w The Batman od konkurencji i w trzecich Strażnikach Galaktyki, ale reszta przestała grzać masy. Raz, że paliwo napędzające hype train powoli się kończy. Dwa, iż jakość większości tych produkcji faktycznie spadła (na Eternalsach ledwie wysiedziałem, a filmy z DC są raczej pomijalne, nawet jeśli sympatyczne).

Perspektywę zmienia też fakt, że żyjemy w świecie po pandemii, załamaniu ekonomicznym, kryzysach migracyjnych, z trwającymi barbarzyńskimi wojnami, jak m.in. napaść Rosji na Ukrainę (wybaczcie wyrwanie ze strefy eskapistycznej). Wydarzyło się za dużo, zgorzknieliśmy. A i tak będziemy szukać jakiejś rozrywki – tyle że już innej, uderzającej w odmienny ton niż ostatecznie tryumfujący herosi z Marvela czy DC.

Opowieściom o wielkich potworach częściej towarzyszy poczucie bezradności. Poczucie bezradności, które dobrze znamy z ostatnich dwóch-trzech lat. Poczucie bezradności, które musimy jakoś odreagować.

Monarch pokazuje, że Godzilla i inne potwory przetrwają Marvela. A może i wygryzą - ilustracja #4

Nie zrozumcie mnie źle, sam pobiegnę z radością na trzeciego Deadpoola (choć mam swoje obawy) czy Avengersów, zwłaszcza jeśli faktycznie powróci część oryginalnego składu. Nawet jeżeli to desperacki i tani ruch.

Czy Marvel podda się bez walki? Otóż nie. Pewnie, nie obyło się bez wtop, wypuszczono kilka bezbarwnych filmideł (chociażby The Marvels czy trzeci Ant-Man), poprawiono She-Hulk. MCU ma jednak swoje asy w rękawie, zdolnych twórców oraz wykonawców w ekipie i może ktoś tam pójdzie po rozum do głowy.

Reprezentanci MonsterVerse (oraz oryginały z Toho) nie muszą natomiast być królami wzgórza, nie muszą zdominować box office’u i pokonać wszystkich innych blockbusterów. Nie mają nawet takiego potencjału, bo ikonicznych potworów jest raptem kilka, jeśli nie żywimy sentymentu do filmów, w których faceci w gumowych strojach demolowali makiety z LEGO. Fani potrafią wymienić je jednym tchem, ale ilu tych fanów jest w porównaniu z typiarami i typami kojarzącymi Kapitana Amerykę, Spider-Mana, Batmana, Wonder Woman czy choćby Spawna? No właśnie.

Udane historie o ludziach radzących sobie z „potworami-kataklizmami” – jak bardzo dziwacznie same maszkary by nie wyglądały – mogą okazać się prawdziwymi perełkami z pogranicza blockbusterów i mówiącego o czymś kina środka. W zasadzie wszystkie produkcje stanowiące podwaliny obecnego MonsterVerse trochę tym były, ale były też „niedopieczone”. Jakby za każdym razem (nie licząc Godzilli vs. Kong – to już po prostu radosna bijatyka) jedna decyzja dzieliła twórców od opowiedzenia całkiem chwytliwej historii, tylko z potworem w tle. Godzilla z 2014 wygląda, jakby ktoś uciął kawałek widowiskowego kina katastroficznego i poprzestawiał resztę, żeby przypadkiem widzowie się nie przestraszyli. Wyspa Czaszki zmierzała w stronę wariacji na temat Jądra ciemności, tylko w ostatnim akcie wszystko się wypłaszczyło. King of Monsters... w sumie całkiem się udało, ale zabrakło tam odrobiny przebojowości, a film wyszedł w złym miejscu i czasie.

Niemniej potencjał na kino mocno rezonujące z bardziej świadomymi, mniej ufnymi i optymistycznymi, ale jednak łaknącymi widowiska widzami istnieje. I to duży. W najgorszym razie takie filmy mogą dostarczać rozrywki i ekscytacji, jaką superbohaterowie ostatni raz uraczyli nas w Strażnikach Galaktyki 3 (i prędko tego nie powtórzą). Poza tym, biorąc pod uwagę bogate – często przaśne, ale jednak – tradycje takiego kina, potwory mogą przetrwać dużo więcej niż superbohaterowie. A że kino i odbiorcy się zmieniają – gra toczy się tak naprawdę o to. O przetrwanie trudnego czasu, gdy inne widowiska i serie padają. O przezwyciężenie niechęci widza, jego zmęczenia. Z Kurtem Russellem na pokładzie może to pójść łatwiej.

Monarch obejrzysz na Apple TV+

Ten materiał nie jest artykułem sponsorowanym. Jego treść jest autorska i powstała bez wpływów z zewnątrz. Część odnośników w materiale to linki afiliacyjne. Klikając w nie, nie ponosisz żadnych dodatkowych kosztów, a jednocześnie wspierasz pracę naszej redakcji. Dziękujemy!

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

Sugar - czy będzie 2. sezon serialu Apple TV Plus z Colinem Farrellem? Jest decyzja

Sugar - czy będzie 2. sezon serialu Apple TV Plus z Colinem Farrellem? Jest decyzja

Kiedy premiera Stranger Things 5? Nowe informacje o sezonie od Gatena Matarazzo

Kiedy premiera Stranger Things 5? Nowe informacje o sezonie od Gatena Matarazzo

Transformers: Początek - czy jest scena po napisach?

Transformers: Początek - czy jest scena po napisach?

„Nie chciałem tego robić”. James McAvoy otrzymał propozycję zagrania w Star Treku J.J. Abramsa, ale odrzucił ją

„Nie chciałem tego robić”. James McAvoy otrzymał propozycję zagrania w Star Treku J.J. Abramsa, ale odrzucił ją

„Nie sądzę, by był skłonny dzielić się czymkolwiek ze mną”. George Lucas nie pozwolił Stevenowi Spielbergowi wyreżyserować filmu Star Wars

„Nie sądzę, by był skłonny dzielić się czymkolwiek ze mną”. George Lucas nie pozwolił Stevenowi Spielbergowi wyreżyserować filmu Star Wars