Jak sprzedać 80-latka w kinie? Filmowcy znaleźli prosty sposób

Niedługo do kin wejdzie kolejna część przygód Indiany Jonesa. W tym roku ukaże się też czwarta część Niezniszczalnych. Prawdopodobnie zabraknie za to nowego filmu Clinta Eastwooda. Nie pozwolił mu na to David Zaslav. Skąd ta rozbieżność?

nasze opinie
Marek Jura 7 stycznia 2023
22
Źrodło fot. Indiana Jones i Tarcza Przeznaczenia, reż. James Mangold, Disney 2023
i

Aby widzowie chcieli powrotu uwielbianych niegdyś bohaterów, musi minąć odpowiednio dużo czasu. Trzecia część Niezniszczalnych nie zarobiła dużo, bo fani aktorów kina akcji zobaczyli ich już razem kilka lat wcześniej i nie mieli powodu, by z napięciem oczekiwać powrotu. Producenci zdają się częściowo to rozumieć, z góry zakładając, że czwarta część nie przyniesie wielkich zysków, i dokonując mocnych cięć budżetowych. Wiedzą bowiem, że box-office’em (i wynikami oglądalności seriali) rządzi przede wszystkim nostalgia. Pierwsi Niezniszczalni ten właśnie efekt wywołali. Następne filmy ukazywały się po prostu zbyt często i zdążyły się znudzić. Co innego Indiana Jones. Ten pojawia się na tyle rzadko, by udało mu się z miejsca wzbudzić uczucie nostalgii. Bo choć aktor ma 80 lat, a w tym wieku artystom niełatwo jest znaleźć w Hollywood więcej niż drugoplanową rolę, jego ostatni występ w roli Indiany Jonesa łączy wiele pokoleń widzów w chęci symbolicznego powrotu do czasów, kiedy widzieli na ekranie jego przygody pierwszy raz.

Jak złożyć wypowiedzenie największemu twardzielowi w historii Hollywood?

Czasami jednak włodarze wytwórni działają bardzo radykalnie, tak jak zrobił to szef Warnera z przynoszącym wytwórni ogromne zyski przez ponad 50 lat (!) Clintem Eastwoodem. David Zaslav przekazał mu po prostu, że ich współpracę uważa za zakończoną. I to w chwili, gdy legendarny Brudny Harry przyszedł do niego z pomysłem na nowy film!

Jak sprzedać 80-latka w kinie? Filmowcy znaleźli prosty sposób - ilustracja #1
Cry Macho, reż. Clint Eastwood, Malpaso Production, Warner Bros. Pictures 2021

Dla samego Eastwooda to raczej nie jest zbyt wielki problem – dysponując odpowiednio dużym środkami finansowymi, może przecież sam wyprodukować film lub zwrócić się do innej wytwórni. Nie mam pojęcia, co w rzeczywistości zrobi. Domyślam się jednak, że odczuł tę sytuację jako osobistą zdradę.

Wytwórnie rzadko kierują się sentymentami. Choć przecież przez te wszystkie lata nauczyły się, że najlepiej zarabia się właśnie na nostalgii. To dzięki niej sukces odniósł Stranger Things, od niedawna coraz lepiej oglądają się dwa średnie seriale z Sylvestrem Stallone’em, a wcześniej hitem stało się kontynuowane po niemal trzech dekadach Miasteczko Twin-Peaks.

Po co nam tyle seriali, jeśli i tak nie zdążymy ich wszystkich obejrzeć?

Ludzka psychika u każdego działa podobnie. Zazwyczaj nudzimy się tym, co możemy mieć na wyciągnięcie ręki, choćby był to film czy serial najwyższej klasy. To dlatego Netflix i HBO najczęściej kasują seriale po jednym sezonie lub dwóch. Nawet jeżeli należymy do wąskiej grupy nienudzących się dostarczoną nam treścią fanów produkcji, statystyki jasno pokazują, że oglądalność najczęściej osiąga szczyt w pierwszym sezonie.

Jak sprzedać 80-latka w kinie? Filmowcy znaleźli prosty sposób - ilustracja #2
Stranger Things, showrunnerzy: Matt i Ross Duffer, 21 Laps Entertainment, Netflix

Wyjątki od reguły oczywiście się zdarzały. Odwrotną tendencję zanotowało Breaking Bad (średnio 1 230 000 w pierwszym sezonie i niebotyczne 4 320 000 w piątym). Hannibal, o którego czwartą odsłonę wciąż dopominają się fani, spadł na przestrzeni kilku lat z poziomu średniej 2 900 000 widzów do 1 310 000. Americann Horror Story z kolei szczyt oglądalności zaliczył późno, bo dopiero w trzecim sezonie (4 000 000), by w dziesiątym spać na niemal samo dno z wynikiem 650 000.

Może nam się wydawać, że lubimy długie seriale, ale tak naprawdę jesteśmy „wierni” ledwie kilku z dziesiątek, które widzieliśmy. A to dla producentów za mało. Nie znaczy to jednak, że anulowane seriale naprawdę trafiają do kosza. Nie, producenci lubią wypowiadać się w kwestii ich zakończenia kategorycznie, by wzbudzić w widzach poczucie nostalgii. Wówczas może się okazać, że liczba fanów serialu wzrośnie tak bardzo, że platformie będzie opłacało się sprzedać prawa do emisji komuś innemu. Albo nawet zrealizuje je sama!

Wynikami box-office’u rządzi nostalgia

Ale to kwestia bardziej nastu niż kilku lat. To kwestia nostalgii kumulowanej przez długie miesiące, umacnianej memami, gifami, youtube’owymi przeróbkami i niemożliwym do zdefiniowania statusem swoistej kultowości produkcji. Nie ma co ukrywać, czasami producenci czy sami reżyserzy w jakimś stopniu w ten proces ingerują. Najczęściej jednak odbywa się on samoistnie.

Teraz wróćmy na chwilę do dwóch najważniejszych bohaterów tego felietonu – Harrisona Forda i Clinta Eastwooda. Obaj mają status absolutnych legend Hollywood. Obaj są powszechnie lubiani. Obaj zarobili dla wytwórni więcej niż kilka młodych gwiazdek platform streamingowych razem wziętych. Dlaczego więc na premierę nowego filmu, Indiany Jonesa 5, z tym pierwszym czekamy z zapartych tchem? Dlaczego producenci w ogóle pozwolili na realizację takiego widowiska, wiedząc, że Ford nie będzie już w stanie fizycznie dorównać sobie samemu sprzed kilkudziesięciu lat? I dlaczego nie pozwolono na to Eastwoodowi, który od dawien dawna już nawet nie próbuje udawać, że dałby radę wystąpić w dynamicznej scenie akcji?

Odpowiedzi na to jest wiele, ale gdy trzeba zamknąć je w jednym prostym słowie, byłyby nim po prostu pieniądze. Harrison Ford tak długo nie wcielał się w Indianę Jonesa (nawet wziąwszy pod uwagę średnio udane Królestwo Kryształowej Czaszki), że widzowie zdążyli za nim zatęsknić. A producenci wiedzą, że wielkie pożegnania dobrze się sprzedają. Poza tym film otworzy im drogę do rozwoju marki w przyszłości już bez Harrisona Forda. Nawet jeśli film okaże się artystyczną porażką (a nic na to nie wskazuje), wciąż będzie z punktu widzenia wytwórni perspektywiczny.

Jak sprzedać 80-latka w kinie? Filmowcy znaleźli prosty sposób - ilustracja #3
Tulsa King, showrunner: Taylor Sheridan, Balboa Production, Paramount Global 2022

W przeciwieństwie do Clinta Eastwooda… Gdyby ten siedział w zamknięciu przez ostatnie 20 lat (albo chociaż jakaś jego kultowa postać, której powrotu wszyscy wypatrują), być może Zaslav sam zaproponowałby mu rolę, najpewniej ostatnią, na pożegnanie, w łzawym filmie pokroju Gran Torino. Eastwood pracował jednak systematycznie przez cały ten czas, wypuszczając kolejne produkcje i nie dając widzom o sobie zapomnieć. Decyzja Zaslava może się wydawać brutalna, ale producent po prostu nie wierzy, że 93-letni Eastwood pożyje wystarczająco długo, by wielkim powrotem wywołać u widzów poczucie nostalgii. Poza tym jest przekonany o sile blockbusterów, a od tych hollywoodzki twardziel zawsze trzymał się z daleka.

Czy można jeszcze uciec od beznamiętnego grania na emocjach widzów przez wielkie wytwórnie?

Osobiście wierzę, że Eastwood nakręci jeszcze kilka filmów dla małej wytwórni. Nie sądzę, by ktoś o jego charakterze dał sobie spokój po jednym niepowodzeniu. Obawiam się jednak, że Zaslav miał pod pewnym względem rację – produkcje Clinta nie będą zarabiać już tak jak kiedyś. Ale może to i dobrze – kto wie, czy po latach nie zyskają one statusu kultowych, a w zapomnienie popadną blockbustery Warnera.

Tymczasem wielu z nas z napięciem czeka na premierę ostatniego Indiany Jonesa z Harrisonem Fordem. Do tej pory atmosferę związaną z tym wydarzeniem udało się podgrzewać wprost perfekcyjnie. Emocjonalne pożegnanie samego aktora sprawiło, że do kin ruszy nawet część tych, którzy od początku krytykowali projekt ze względu na wiek Forda.

Najczęściej pojawiające się w kontekście rozwoju serii pytanie to: „Dlaczego nie kręcono kolejnych części w latach 90., kiedy Ford był w pełni sił?”. Odpowiedź może być jednocześnie banalna i trochę smutna – może dlatego, bo Indiana nie zarobiłby tak dużo, dlatego, że producenci nie mogli tak dobrze zbadać preferencji widzów, a może dlatego, że to dopiero okres czekania nakręcił zjawisko nostalgii i – co za tym idzie – wzmożonego zainteresowania produkcją OSTATNIEGO filmu. Ale tak po prawdzie znacznie bardziej prawdopodobne jest wyjaśnienie bardziej przyziemne – aby powstał film, potrzeba było trzech ludzi – Forda, Lucasa i Spielberga. W latach 90. zaś wszyscy mieli tak napięty grafik, że po prostu nie udało się im wygospodarować odpowiednio dużo wolnego czasu, mimo że Spielberg coś tam projektował w tej materii na boku. Tak bez drugiego dna – zdecydowały o tym okoliczności. Może jednak dla serii okazało się to jednak zwyczajnie korzystne.

Jak sprzedać 80-latka w kinie? Filmowcy znaleźli prosty sposób - ilustracja #4

Zastanawiam się, czy nie był to też jeden z powodów, dla których James Cameron nie spieszył się z realizacją sequela Avatara. Oczywiście z pewnością chodziło o odpowiednią technologię, długie negocjacje z wytwórnią i całe mnóstwo rzeczy, o których możemy nie wiedzieć. Ale z drugiej strony 13 lat to idealny czas, by widzowie, którzy widzieli film w dzieciństwie lub wczesnej młodości, znaleźli się na innym etapie życia, a co za tym idzie –kojarzyli pierwszy obraz Camerona z sentymentem do tamtych czasów.

Najlepiej wspominamy te filmy i seriale, które oglądaliśmy w najlepszym momencie życia

Ile dokładnie musi minąć czasu, by dane pokolenie uznało jakiś film, serial lub kreację za bodziec wywołujący uczucie nostalgii? To pytanie na razie pozostaje bez konkretnej odpowiedzi. Wydaje się jednak, że kluczowe jest tu przejście na inny okres życia.

Dziś wyróżnia się ich więcej niż kiedyś, ale jeżeli przyjąć, że przeciętny człowiek przeżywa dzieciństwo, młodość, wczesną dorosłość, dorosłość, dojrzałość i starość, nostalgia będzie związana zawsze z czymś, co wydarzyło się na poprzednim etapie życia, niezależnie od tego, ile od tamtej pory minęło lat. Oczywiście z reguły będzie to kilkanaście, dwadzieścia lub trzydzieści, ale trzeba też pamiętać, że każdy dorasta w indywidualnym tempie, a dodatkowo wspomnienia potrafią wprowadzać nas samych w błąd, kojarząc na przykład dany film z innym okresem. Dlatego nawet najlepiej zarabiające wytwórnie czasami się mylą.

Jak sprzedać 80-latka w kinie? Filmowcy znaleźli prosty sposób - ilustracja #5

Indiana Jones i tarcza przeznaczenia, reż. James Mangold, Lucasfilm Ltd., Walt Disney Studios

Wciąż jednak rzadko. W ogólnym rozrachunku nie jest przecież ważna postawa jednego człowieka, a całego pokolenia. Poza tym w XXI wieku jesteśmy bombardowani przez producentów tak wieloma bodźcami, że nowości zatrzymują nas tylko na chwilę. Oczywiście niektóre zostaną z nami na dłużej, ale o większości zapomnimy.

To zaś, co zapamiętaliśmy z czasów, gdy rynek nie był jeszcze tak nasycony, będzie częścią naszych wspomnień aż do końca. I dlatego, choć racjonalnie możemy narzekać na małą mobilność Forda czy potencjalną scenariuszową miałkość, i tak pójdziemy do kin, by jeszcze jeden, ostatni raz zobaczyć w akcji bohatera naszego dzieciństwa.

OD AUTORA

Indianę Jonesa oglądałem niejednokrotnie w telewizji w czasach dzieciństwa. I choć wolałbym zobaczyć na ekranie ten jeszcze jeden raz Clinta Eastwooda, wybiorę się do kina również na ostatnią część przygód słynnego archeologa. Nieważne, czy w oczy będzie się rzucać jego wiek, najważniejsze, że zdoła rozwiązać jedną zagadkę więcej. Harrisonie, zagraj to jeszcze raz!

 

 

Marek Jura

Marek Jura

W 2016 ukończył filologię na UAM-ie. Od tamtej pory recenzuje dla GRYOnline.pl prozę, poezję, filmy, seriale oraz gry wideo. Pierwsze kroki w branży dziennikarskiej stawiał zaś jako newsman w lokalnym brukowcu. Prowadził własną firmę – projektował, składał, testował i sprzedawał planszówki. Opublikował kilka opowiadań, a także przygotowuje swój debiutancki tom wierszy. Trenuje sporty walki. Feminista, weganin, fan ananasa na pizzy, kociarz, nie lubi Bethesdy i Amazona, lubi Lovecrafta, Agentów TARCZY, P:T, Beksińskiego, Hollow Knigt, performance, sztukę abstrakcyjną, mody do gier i pierogi.

„Leo wie, że tak się czuję”. Leonardo DiCaprio został nazwany „rozpieszczonym gnojkiem” przez reżysera jednego ze swoich największych przebojów

„Leo wie, że tak się czuję”. Leonardo DiCaprio został nazwany „rozpieszczonym gnojkiem” przez reżysera jednego ze swoich największych przebojów

„Nie byłbym dostępny”. Gdyby Zwariowany świat Malcolma nie został anulowany, Bryan Cranston nie zagrałby tej kultowej postaci

„Nie byłbym dostępny”. Gdyby Zwariowany świat Malcolma nie został anulowany, Bryan Cranston nie zagrałby tej kultowej postaci

„Był tak zły”. Anthony Hopkins nienawidzi występu Marlona Brando, który jego zdaniem zawiódł w tym filmie wojennym

„Był tak zły”. Anthony Hopkins nienawidzi występu Marlona Brando, który jego zdaniem zawiódł w tym filmie wojennym

„Chichotali”. Al Pacino był okropnie traktowany na planie Ojca chrzestnego i marzył o uwolnieniu się od tego projektu

„Chichotali”. Al Pacino był okropnie traktowany na planie Ojca chrzestnego i marzył o uwolnieniu się od tego projektu

„Po prostu nie byliśmy dla niej odpowiedni”. Oto, czemu Mandy nagle zniknęła z The West Wing i słuch po niej zaginął

„Po prostu nie byliśmy dla niej odpowiedni”. Oto, czemu Mandy nagle zniknęła z The West Wing i słuch po niej zaginął