Blue Beetle nie jest lekiem na bolączki DC, ale pierwszym krokiem w stronę uzdrowienia

Blue Beetle, pierwszy film DCU pod rządami Jamesa Gunna, okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Nie jest to co prawda wielkie otwarcie nowego rozdziału, ale pełne lekkości i humoru preludium do odświeżenia kina superbohaterskiego.

science fiction
Pamela Jakiel 22 sierpnia 2023
3
Źrodło fot. Blue Beetle, reż. Angel Manuel Soto, Warner Bros. 2023
i

Blue Beetle rozpoczyna się tak, jak Joseph Campbell przykazał kończyć: bohater wraca do starego świata z magicznym eliksirem, gotów uzdrowić rzeczywistość. Oto bowiem Jaime Reyes przybywa do rodzinnego domu z dyplomem studiów prawniczych, chcąc odmienić fatalną sytuację finansową swojej rodziny. Szybko jednak się okazuje, że zdobyte wykształcenie to za mało, by całkowicie przemienić jego świat, ale to dobry punkt wyjścia do znalezienia prawdziwego remedium.

Analogiczna wydaje się rola Blue Beetle w nowym DCU. Film ten nie jest eliksirem, za sprawą którego James Gunn który przyszedł do studia w trakcie produkcji widowiska – niczym bohater po przebytych walkach i zdobytych doświadczeniach uleczy stare uniwersum, ale dzięki niemu może wprowadzić studio na drogę ku właściwej przemianie. Film Ángela Manuela Soto okazał się bowiem pozytywnym zaskoczeniem i potrzebnym powiem świeżości.

Pierwszy krok ku uzdrowieniu

Wróćmy jednak do samego początku, bo i Blue Beetle jest w swej istocie historią o genezie. Oto bowiem zbieg okoliczności sprawia, że Jaime Reyes, chcąc znaleźć pracę, znajduje swoje superbohaterskie przeznaczenie. I to dzięki córce drugiego Blue Beetle’a – Jenny Kord, dziedziczce Kord Industries, firmy produkującej broń. Dziewczyna, pragnąc zniweczyć plan złej i żądnej pieniędzy ciotki na stworzenie superżołnierzy, prosi Jaimego, by zaopiekował się tajemniczym pudełkiem z baru szybkiej obsługi. Zamiast cheeseburgera znajduje się w nim jednak skarabeusz – starożytny artefakt obcej technologii. Ciekawska rodzina Jaimego nakłania chłopaka do otwarcia pudełka, a wtedy skarabeusz wybiera go na swego „nosiciela”.

Dalej, jak można się spodziewać, Blue Beetle przedstawia nieszczególnie oryginalną historię stawania się superbohaterem. Origin story przypominające chociażby to, co znamy ze Spider-Mana. Reyes, podobnie jak grany przez Toma Hollanda bohater, próbuje okiełznać nowe moce, choć początki są trudne. To skarabeusz wydaje się kontrolować jego, a nie on skarabeusza. Nic więc dziwnego, że w pierwszych chwilach bohater i jego rodzina rozpatrują to symbiotyczne połączenie w kategoriach opętania.

Ale choć zalążek historii nie wydaje się niczym nowym, a i w samym Reyesie widać inspiracje innymi superbohaterami, to jednak Blue Beetle ma coś, co odróżnia go zarówno od ostatnich, nieszczególnie udanych produkcji DC, jak i filmów opartych na komiksach w ogóle.

Blue Beetle nie jest lekiem na bolączki DC, ale pierwszym krokiem w stronę uzdrowienia - ilustracja #1
Blue Beetle, Angel Manuel Soto, DC, 2023.

Odlotową latynoską rodzinę. Protagonista, Meksykanin, stanowi nieodzowną część swojej familii. To właśnie ona jest najmocniejszym atutem filmu. Napisani specjalnie na potrzeby tego scenariusza charyzmatyczni bohaterowie – wujek, siostra, rodzice i babka – tworzą zgraną paczkę i sprawiają, że nie chce się opuszczać świata ciepła i akceptacji, jaki udało im się stworzyć. To oni wywołują szczery, niewymuszony śmiech, rozbrajają swoją bezpretensjonalnością, a sceny z ich udziałem oraz ich kwestie (szczególnie te nietuzinkowego wuja Rudy’ego) sprawiają, że Blue Beetle jest widowiskiem lekkim, pozytywnym i świeżym. Filmem wakacyjnym w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Filmem, który bawi i nastraja optymistycznie, w którym już od otwierających scen, osadzonych w słonecznym Palmera City, czuć nastrój pierwszych wakacyjnych dni. Sam zaś protagonista, kiedy pojawia się na ekranie, sprawia – pewnie dzięki charyzmie Xolo Maridueny – że chce się go oglądać dalej.

Jasne, Blue Beetle to wciąż proste widowisko, mające stanowić rozrywkę dla całej rodziny, ale nie infantylne. Nie ma się wrażenia oglądania kolejnego płaskiego marvelowskiego tworu dla dzieci, obliczonego wyłącznie na zysk, ale filmu robionego… z sercem. Dostrzec można intencję, jakoby film nie powstał jedynie dla pieniędzy, ale dla zapewnienia widzom niegłupiej rozrywki.

Alternatywa dla indywidualizmu

Blue Beetle jest bowiem wyjątkowo… mądry jak na film superbohaterski. Ukazuje znaczenie rodziny, jej mądrość. Pokazuje, że to nie wstyd, będąc dorosłym, mówić „kocham cię” do najbliższych. Bo rodzina to ci ludzie, którym najbardziej na tobie zależy. (Mimo wszystko twórcy nie czynią z niej wartości niepodważalnej, pokazują – za sprawą przypadku Victorii i Jenny Kord – jej drugie oblicze; kiedy więc rodzina jest toksyczna, odetnij się).

Tym samym Blue Beetle proponuje widzom alternatywny model życia. Model w kontrze do indywidualizmu i egocentryzmu społeczeństw wysokorozwiniętych, w których często zanika umiejętność czerpania radości z przynależności – czy to do rodziny, czy do grupy wyznaniowej. Jasne, indywidualizm jest świetny, mamy do niego święte prawo, ale to niejedyny model, który daje korzyści. Naprawdę nie zawsze musisz ze wszystkim radzić sobie sam. Nawet jeśli jesteś superbohaterem.

Przy okazji taki sposób ukazywania superbohatera jest pewną nowością. Wybawcy ludzkości do tej pory zazwyczaj samotnie toczyli walkę ze złem, ukrywając prawdę o swoim drugim obliczu. Podejście zaprezentowane przez Blue Beetle jest nowe, ciekawe i pokazuje, że to nie wstyd zawdzięczać coś komuś, a poświęcenie się dla kogoś nie jest frajerstwem. I nie trzeba ukrywać prawdy o sobie.

Netflixie, ucz się!

Może więc to właśnie Blue Beetle, opowiadając o tej meksykańskiej rodzinie, znalazł receptę na zwiększenie reprezentacji w mainstreamie. Nie na wzór Netflixa, topornie wciskając widzom poprawność polityczną, osiągając przy okazji skutek odwrotny od zamierzonego, a właśnie wchodząc w dane środowisko i ukazując jego realne zalety. Pokazując, jak wiele inne narody mają nam do zaoferowania i czego możemy się od nich nauczyć. Bo, jak widać, jest czego.

Z uwagi na obecność latynoskiej rodziny Blue Beetle przywołał dobre wspomnienia o innym filmie opowiadającym o meksykańskiej familii – prezentującym podobne wartości oraz także ukazującym motyw zaświatów – Coco. Może widowisko DC nie wyciśnie z Was tylu łez, co animacja Pixara, ale sprawi, że zrozumiecie, jakie wartości przyświecają ukazanym w nim bohaterom.

Blue Beetle ma jeszcze inne mocne strony. To film superbohaterski, który nie tylko serwuje akcję o właściwym tempie, ale i wzbudza emocje. Film Ángela Manuela Soto nie jest więc jedynie hałaśliwym i jaskrawym, lecz pustym spektaklem atrakcji, a filmem z sercem, by nie powiedzieć: z duszą. Dodatkowym atutem dla starszych widzów będzie retromania serwowana w scenach dotyczących poprzedniego Blue Beetle’a i sekwencjach walk, która silnie odcisnęła swe piętno także na warstwie wizualnej i oprawie muzycznej. Fanom Stranger Things ten estetyczny i dźwiękowy vibe z lat 80. też z pewnością przypadnie do gustu – ta nieco neonowa, fioletowawa, fluorescencyjna estetyka, która wypada szczególnie dobrze w scenach rozgrywających się w nocy.

Preludium, nie panaceum

Jasne, w Blue Beetle można czepiać się wielu rzeczy. Niespecjalnie oryginalnie poprowadzonego wątku przemiany w superbohatera, nazbyt wygodnych zbiegów okoliczności i tego, że pewne rzeczy dzieją się wyłącznie na bardzo wyraźne życzenie scenarzystów, inne zaś, również na ich życzenie, nie dzieją się w ogóle, choć wedle logiki powinny. Ale wiecie co? Ta rodzinka natychmiast przekonała mnie do zawieszenia niewiary, i to dzięki niej o wiele łatwiej było mi przymknąć oko na scenariuszowe głupotki.

Blue Beetle nie jest lekiem na bolączki DC, ale pierwszym krokiem w stronę uzdrowienia - ilustracja #2
Blue Beetle, Angel Manuel Soto, DC, 2023.

W drugiej części seansu złapałam się natomiast na tym, że moja uwaga nieco odchodzi od akcji rozgrywającej się na ekranie, a ja sama wolałabym obejrzeć… inny film. Skupiony nie tyle na potyczkach między Blue Beetle’em i nieszczególnie ciekawą antagonistką (graną jednak bardzo przyzwoicie przez Susan Sarandon) oraz jej pomagierem z niby ckliwym, a jednak niespecjalnie poruszającym backstory, a raczej koncentrujący się w całości na tej fantastycznej latynoskiej rodzinie. To jednocześnie świadczy o filmie i dobrze, i źle. Dobrze – bo udało się twórcom wykreować bohaterów, od których nie chce się odchodzić, a źle, ponieważ w filmie widowiskowym sceny „dziania się”, pomimo przyzwoitych efektów specjalnych i scen walk na dobrym poziomie, nie zapierają tchu i nie serwują silnego napięcia.

Pewien niedosyt pozostawia też zbyt okrojony wątek poprzedniego Blue Beetla, który intrygował i aż prosił się o rozwinięcie. Rozumiem, że zapewne zostanie on pogłębiony w kontynuacji lub innej produkcji DC, ale jeśli takowa nie powstanie i „jedynka” nie będzie rozpatrywana jako część większej całości, to z perspektywy czasu może to stanowić to problem.

Choć Blue Beetle ma swoje słabe punkty, to jednak pierwszy film z DCU pod wodzą Jamesa Gunna okazuje się pozytywnym zaskoczeniem. Jest to produkcja, na której można dobrze się bawić w letnie gorące popołudnie. Widowisko, które ma nie tylko formę, ale i treść, dobrze wróży reformowanemu studiu. To nie jest wielkie, spektakularne otwarcie, ale, choć skromna, to smaczna i zaostrzająca apetyt na więcej przystawka. Nie panaceum, a preludium do uzdrowienia.

NASZA OCENA: 6,5/10

Pamela Jakiel

Pamela Jakiel

Filmoznawczyni, absolwentka MISH Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej praca magisterska dotyczyła nowej duchowości w kinie współczesnym. Redaktorka serwisu Filmomaniak od kwietnia 2023 roku, wspiera redaktora prowadzącego i szefową wszystkich newsmanów. Wcześniej pisała do naEkranie. Jeśli po raz setny nie ogląda Dziewiątych wrót, to po raz pierwszy czyta książki Therese Bohman i Donny Tartt. Woli gnozę od grozy, dramaty od horrorów, Junga od Freuda. W muzeach tropi obrazy symbolistów. Biega długie dystanse, jeszcze dłuższe pokonuje gravelem. Uwielbia jamniki.

W serialu Fallout znajdziesz easter egg nawiązujący do kontrowersyjnej sceny z Indiany Jonesa sprzed 16 lat

W serialu Fallout znajdziesz easter egg nawiązujący do kontrowersyjnej sceny z Indiany Jonesa sprzed 16 lat

City Hunter od Netflixa zbiera pozytywne oceny, ale recenzenci zwracają uwagę na przestarzały humor tej ekranizacji mangi

City Hunter od Netflixa zbiera pozytywne oceny, ale recenzenci zwracają uwagę na przestarzały humor tej ekranizacji mangi

Kiedy rozgrywa się serial Alien? Umiejscowienie produkcji na osi czasu Obcego

Kiedy rozgrywa się serial Alien? Umiejscowienie produkcji na osi czasu Obcego

Kim jest Bastion z X-Men ’97?

Kim jest Bastion z X-Men ’97?

Pierwszy supermutant w serialu Fallout? Fani są na tropie tajemnicy postaci z serii Amazona

Pierwszy supermutant w serialu Fallout? Fani są na tropie tajemnicy postaci z serii Amazona