Transformers 2 i jeden z Bondów to efekt ostatniego strajku w Hollywood. Teraz może być gorzej

Trwający strajk scenarzystów i aktorów w Hollywood może być ciosem dla branży filmowej. Na razie sytuację obserwujemy z bezpiecznego dystansu, ale odczujemy jej konsekwencje, jeśli do kin trafią gorsze produkcje – a tak już się przydarzyło.

nasze opinie
Krzysztof "Krzyslewy" Lewandowski 18 lipca 2023
9
Źrodło fot. Transformers 2: Zemsta Upadłych, reż. Michael Bay, Paramount Pictures 2009
i

W mediach zrobiło się bardzo głośno o trwającym właśnie strajku scenarzystów, którzy swój protest rozpoczęli na początku maja bieżącego roku. Związek zawodowy tych twórców, Writers Guild of America (WGA), wyraził sprzeciw wobec niskich płac i warunków dyktowanych przez platformy streamingowe. W lipcu dołączyła do niego gildia aktorska, Screen Actors Guild-American Federation of Television and Radio Artists (SAG-AFTRA), czym doprowadziła do przestojów na planach filmowych amerykańskich produkcji.

Członkowie związków nie tylko nie pojawią się przy kręceniu kolejnych scen zaplanowanych produkcji. Nie wezmą też udziału w promocji wypuszczonych już hitów, co oznacza m.in. brak wywiadów czy nieobecność na czerwonym dywanie i imprezach fanowskich (takich jak Comic-Con). Po drugiej stronie konfliktu mamy zaś Alliance of Motion Picture and Television Producers (AMPTP), reprezentujące interesy Disneya, Netfliksa czy Amazona. Konsekwencje obecnego stanu rzeczy mogą być większe niż strajku samych scenarzystów, który odbył się w latach 2007–2008.

Pisanie na kolanie

Ofiarą protestu sprzed kilkunastu lat był m.in. kolejny film z Jamesem Bondem, Quantum of Solace. Jako że rozpoczął się strajk, aktorzy i reżyser otrzymali nieukończoną wersję scenariusza. Czy to był zaledwie ogólny zarys, czy coś więcej – nie wiadomo, ale na pewno nie nadawało się to do kręcenia. Daniel Craig i stojący za kamerą Mark Forster sami wzięli się za pisanie scen. Bez doświadczenia, w pośpiechu, pod dużą presją.

Podobny los spotkał drugą odsłonę TransformersówZemstę upadłych. Michael Bay w jednym z wywiadów szczerze określił swój film jako okropny. Ze względu na zbliżający się strajk scenarzystów film powstawał bez gotowego scenariusza. Bay robił, co mógł, by w krótkim czasie, dysponując zaledwie szkicem fabuły, ukończyć swoje dzieło, ale sam nie jest zadowolony z efektu – a co dopiero mowa o krytykach, którzy i tak nie są zbyt przychylni temu twórcy.

Czy teraz czekają nas równie niedopracowane tytuły? Niczego nie da się wykluczyć. O co jednak ta cała burza?

Platformy streamingowe częścią zamieszania

Największa mamona wcale nie spływa do tych, którzy wykonują najwięcej pracy. Przeciwnie – trafia do rąk tych postawionych najwyżej: zasiadających wysoko prezesów firm. Ci z kolei niechętnie dzielą się nią z resztą i są skorzy do ograniczania kosztów. Platformy streamingowe okazały się do tego idealną furtką.

W przypadku tradycyjnej telewizji artyści otrzymywali tantiemy od emisji, co stanowiło gwarancję jeszcze dodatkowej sumki po nakręceniu danej produkcji. Netflix, za którym poszedł m.in. Disney, zrewolucjonizował oglądanie – dostępne bez ustanku seriale, mimo docierania do kolejnych odbiorców, mimo nowych odtworzeń, wcale nie muszą generować odpowiedniego zysku dla wszystkich zaangażowanych w projekt.

Przykładem może być Orange is the New Black. Niewątpliwie jest on jednym z największych hitów Netfliksa. Pomimo tego występująca w nim Kimiko Glenn, wcielająca się w Brook Soso, otrzymała zaledwie 27 dolarów i 30 centów za to, że serial nadal notuje kolejne odtworzenia (czek na dowód zamieściła na swoim Instagramie). Obecny sposób rozliczeń wymaga zmian – sprzyja tym na górze, dla których utrzymanie aktualnego stanu rzeczy to bardzo korzystne wyjście.

Problemy ze stabilizacją

Zawód scenarzysty i aktora stał się coraz mniej opłacalny – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Nie chodzi tu jednak o pierwszoplanowe gwiazdy, lecz tych, którzy przewijają się gdzieś dalej. Niegdyś angaż do projektu gwarantował stabilizację. Dwadzieścia parę odcinków w jednym sezonie (a poszczególne serie wychodziły dosyć regularnie, co roku), wspomniane wyżej tantiemy – to dawało bufor bezpieczeństwa, z biegiem czasu niestety zburzony.

Scenarzystów seriali coraz częściej zamyka się w małych pomieszczeniach, tzw. mini-roomach, gdzie w ciągu 8–10 tygodni mają zrealizować swoją pracę. Nie mogą być jednak pewni, czy ich projekt otrzyma zielone światło, a w takim razie – chociaż przygotowują scenariusz dla całego sezonu – otrzymują mniejsze zarobki. Dany tytuł nie znajduje się w aktywnej produkcji, co pozwala obniżyć stawki. Jeśli akceptacji dla ciągu dalszego nie ma, nikt nie wpisze sobie tej pozycji do CV. A nawet jeśli tytuł rusza – uwaga, ludzie z mini-roomu nie są już potrzebni.

Zadanie przepisania scenariusza może spaść na showrunnera, który dogląda całego procesu produkcji. Może weźmie on ze sobą dwóch–trzech scenarzystów. Pozostali zostają z niczym. Wykonali pracę za mniejszą stawkę i muszą szukać kolejnego projektu, by zarabiać i przeżyć. Nawet jeśli serial dostanie zamówienie na drugi sezon, ludzie z mini-roomu niekoniecznie wrócą, bo są już zaangażowani w coś nowego. Żyją od mini-roomu do mini-roomu, nie zbierając doświadczenia potrzebnego do awansu.

Oburzony George R.R. Martin napisał o tym post. Pisarz podkreślił, jak wiele się nauczył podczas pracy przy serialu Strefa mroku z lat 80. Działał wtedy w standardowej wersji pokoju i mógł uczestniczyć w pracach produkcyjnych. Dla młodych scenarzystów z mini-roomu taka sytuacja to marzenie – jeśli dostaną pozwolenie, zjawią się na planie co najwyżej jako gość. Oczywiście bez wynagrodzenia, ba, niewykluczone, że nawet z zakazem rozmowy z aktorami.

Rozumiecie? Ktoś stworzył opowieść z postaciami, która jest teraz kręcona, i może zostanie wpuszczony na plan, a może nie. Nie weźmie także udziału we wszystkich innych działaniach, które dla jego poprzedników sprzed lat stały otworem – musi zapomnieć o castingu, omawianiu budżetu z producentem i tego typu kwestiach. Martin stawia tutaj celne pytanie – jak te osoby w przyszłości mają się rozwinąć i zostać showrunnerami? Ich kariera stanie w miejscu.

Ofiary oszczędności

W tym dość obszernym temacie obecne są również inne aspekty – np. mniejszy wymiar pracy to trudność ze zgromadzeniem godzin potrzebnych do odgórnego ubezpieczenia zdrowotnego. A co, jeśli mini-room się wydłuży i przeistoczy w kilka miesięcy pracy za mniejsze zarobki? To kolejny punkt nieprzewidywalności. Alex O'Keefe, jeden ze scenarzystów The Bear, na galę wręczenia nagród WGA, gdzie wspomniana produkcja zdobyła wyróżnienie dla najlepszego serialu komediowego, przybył, mając ujemny stan konta, ubrany w muszkę kupioną na kredyt. W mini-roomie hitu stacji FX uczestniczył przez dziewięć tygodni za pośrednictwem Zooma – w małym brooklyńskim mieszkaniu bez ogrzewania. Czasami grzejnik powodował awarię prądu, a wtedy O'Keefe ze swoim laptopem szedł do biblioteki publicznej.

Scenarzyści należą do klasy robotniczej. To nie są bogacze, którzy śpią na pieniądzach, marząc sobie w komfortowych warunkach zarówno o kolejnym projekcie, jak i luksusowych wczasach. Co innego ci duzi, którzy wykorzystują lukę w systemie – mini-room, pierwotnie zaplanowany jako pomoc dla showrunnera, stał się sposobem na zaoszczędzenie pieniędzy, by sezon został rozpisany po taniości, bez dodatkowych wydatków. Nie muszę chyba mówić, że to wpływa również na jakość wypuszczanych dzieł? Scenarzyści obecni w całym procesie produkcyjnym mogą przecież pozytywnie oddziaływać na końcowy tytuł, zwłaszcza że najlepiej rozumieją swoje pomysły.

Paradoksalnie tendencja do oszczędzania wcale nie musi oznaczać faktycznego zmniejszenia wydatków. Serial pisany może znacznie różnić się od produkowanego. Przykładowo – jeśli zatwierdzony przez mini-room finał sezonu nie ma sensu w związku z nakręconą częścią odcinków, trzeba zacząć przeróbkę scenariusza. Następuje przestój na planie, a skoro scenarzyści z mini-roomu nie dostali zatrudnienia na dłużej, zadanie rozwiązania problemu tworzącego dodatkowe koszty i mogącego zadecydować o sukcesie lub porażce całości spada na showrunnera.

Na co komu człowiek?

Obawy budzi również AI. Czy zastąpi scenarzystów i zacznie pisać gotowe fabuły? Na pewno realne jest inne zagrożenie. Statyści mieliby zostać zastąpieni przez sztuczną inteligencję, generującą ich twarze w tłumie. Stawka wyniosłaby dniowe wynagrodzenie (wypłacone jednorazowo, nie od użycia!), czyli circa 185 dolarów za to, że Wielka Firma już na zawsze będzie mogła robić sobie z Twoim wizerunkiem, co jej się żywnie podoba.

Może to pójść jeszcze dalej i objąć aktorów dalszego planu, wypowiadających jakieś kwestie – przecież AI też bez problemu zajmie się wygenerowaniem czyjegoś głosu. O tantiemach już mówiliśmy. Mniejszy format (8–10 odcinków) i sezony wychodzące w większych odstępach czasu również aktorom życia nie ułatwiają. AI w rękach wiecznie nienażartych prezesów to narzędzie pozwalające jeszcze bardziej okroić wydatki.

Cóż z tego, że fabryka filmów i seriali jest dochodowa? Dlaczego nie zagarnąć dla siebie jeszcze większego kawałka tortu? Ludzie są tylko trybikami w tej układance – najpierw trzeba wykorzystać je do cna, a jeśli pojawi się taka sposobność, podmienić na maszyny i AI. Kapitalistyczny pęd w tej branży już zdążył wymknąć się spod kontroli, ale strajk scenarzystów i aktorów ma szansę zatrzymać absurdalny pociąg wyzysku, zanim zaliczy on kolejne niebezpieczne przystanki. Może nawet umożliwi zawrócenie go do bardziej przyzwoitych obszarów?

Krzysztof "Krzyslewy" Lewandowski

Krzysztof "Krzyslewy" Lewandowski

Studiował dziennikarstwo, filologię polską i psychologię realizowane na UKSW, UW i SWPS. Tam napisał m.in. pracę dyplomową poświęconą współczesnej roli czarno-białego kina. W GRYOnline.pl pracuje od sierpnia 2021 roku. Pisze artykuły oraz recenzje gier, filmów i seriali, a od lipca 2023 roku zajmuje stanowisko specjalisty ds. kreowania treści w dziale Paid Products. Jest autorem artykułu naukowego „Dynamika internetu a zachowania językowe" opublikowanego w książce „Relacje w cyberprzestrzeni”. Współtworzył słownik nazw miejscowych warszawskiej dzielnicy Wawer. Próbował sił z wierszami, ale w przyszłości wolałby napisać powieść. Pisanie w sieci zaczął na portalu GameExe.pl w wieku 14 lat. Najpierw recenzował książki, ale na tym nie poprzestał i na różnych portalach internetowych oceniał gry, filmy, seriale czy komiksy. Najbardziej podobają mu się motywy surrealistyczne i gry RPG.

City Hunter od Netflixa zbiera pozytywne oceny, ale recenzenci zwracają uwagę na przestarzały humor tej ekranizacji mangi

City Hunter od Netflixa zbiera pozytywne oceny, ale recenzenci zwracają uwagę na przestarzały humor tej ekranizacji mangi

54 lata temu ten mały chłopiec po raz pierwszy stanął przed kamerą, dziś jest jedną z największych gwiazd Marvela

54 lata temu ten mały chłopiec po raz pierwszy stanął przed kamerą, dziś jest jedną z największych gwiazd Marvela

Johnny Depp wyznaje, że nigdy nie był normalny i krytykuje Hollywood, a reżyserka Kochanicy króla wyjawia: „Ekipa się go bała”

Johnny Depp wyznaje, że nigdy nie był normalny i krytykuje Hollywood, a reżyserka Kochanicy króla wyjawia: „Ekipa się go bała”

Kiedy 3. sezon serialu Bridgertonowie będzie na Netflixie?

Kiedy 3. sezon serialu Bridgertonowie będzie na Netflixie?

Czy Rebel Moon - część 3 powstanie?

Czy Rebel Moon - część 3 powstanie?