Po seansie Ahsoki stwierdzam jedno. Ten bohater musi wrócić, żeby pomóc Star Wars

Ahsoka ostatecznie okazała się jednym z lepszych seriali Star Wars. W pewnych sprawach pozostawiła też pewien pozytywny niedosyt. Co ciekawe – największy dotyczy bohatera, którego dobrze znamy. Anakina Skywalkera.

science fiction
Hubert Sosnowski 5 października 2023
10
Źrodło fot. Ahsoka, twórca: Dave Filloni, Disney 2023
i

Ahsoka zaczynała jako ładny, ale męczybulski snuj z paroma cechami ratującymi przed osunięciem się w otchłań bylejakości okupowaną przez Księgę Boby Fetta. W okolicach trzeciego odcinka pozytywy zaczęły przeważać, a następne epizody dowiozły po całości. Piąty świetnie rozwijał złoczyńców i aspekt przygodowy oraz światotwórczy, a czwarty okazał się introspekcją tych najlepszych w uniwersum. I przez wewnętrzny świat Ahsoki prowadził nas nie kto inny, a Anakin Skywalker o twarzy Haydena Christensena. I choć ten powrót to tylko majak z pogranicza projekcji podświadomości i force ghosta, to występ aktora narobił apetytu na więcej. O wiele więcej. Okazuje się bowiem, że przy odpowiednich reżyserach Anakin Christensena to nie drewniana kukła, a charyzmatyczny bohater. Taki, który powinien wrócić na przekór logice i zdrowemu rozsądkowi.

UWAGA NA NISKO PRZELATUJĄCE SPOILERY Z RÓŻNYCH ZAKĄTKÓW GALAKTYKI!

Pewnie, jeśli ktoś oglądał Wojny klonów, to zna tego Anakina. Toczącego walkę z ciemną stroną, aroganckiego, ale jednak sympatycznego i pełnego dobrych chęci. Tyle że seriale animowane, nawet tak dobre jak Clone Wars, to nisza. Nie każdy potraktuje je serio nawet w kategoriach powagi, na jakie stać opowieść o wymyślonych ludzikach w Odległej Galaktyce. Mniej szczęścia mieli widzowie, którzy przemęczyli się z wielką, ale niedoskonałą i przegadaną wizją Lucasa na trylogię prequeli. Tam Anakin-Christensen robił wrażenie, budził grozę lub sympatię – ale tylko wtedy, kiedy nie musiał wygłaszać operetkowych formułek pisanych przez George’a Lucasa. Kiedy faktycznie mógł grać.

Żyje się tylko dwa razy

Czwarty odcinek Ahsoki pokazał, jaki potencjał drzemie w Christensenowej interpretacji Anakina, jeśli tylko ktoś pozwoli mu grać i mówić jak człowiek. Nagle zmienia się w najbardziej charyzmatycznego badassa w serialu (obok Titusa Pullo, przepraszam, Baylana Skolla, w wykonaniu nieodżałowanego Raya Stevensona). Tam wybrzmiewało echo zarówno przywódcy, wojownika, przyjaciela, mentora, jak i zagubionego człowieka nęconego Ciemną Stroną Mocy. Przede wszystkim Christensen dobrze to wszystko gra. Głosem, mimiką. To jest przekonujące. To działa. Udowadnia, że aktor ten nie musi robić za automat do wygłaszania frazesów pisanych przez Lucasa w prequelach.

Do czego zmierzam? Do tego, że Anakin zasługuje na wielki powrót. Jako protagonista historii. W nowej opowieści, mogącej dziać się równo w okresie Ahsoki i Mandalorianina – mamy w końcu nową galaktykę do przemierzenia – jak i po niesławnej Trylogii Sequeli. Pomysł karkołomny? Być może. Bo i jak tu przywrócić do życia tak legendarną postać, która umarła tak definitywnie (przynajmniej w zakresie fizycznym)? Da się, w Odległej Galaktyce nie takie rzeczy przechodziły. Widzę przynajmniej dwie sensowne opcje.

Po seansie Ahsoki stwierdzam jedno. Ten bohater musi wrócić, żeby pomóc Star Wars - ilustracja #1
Ahsoka, twórca: Dave Filloni, Disney 2023

Pierwsza to klonowanie, które już weszło do kanonu, przewinęło się zarówno przez seriale kręcone pod batutą Favreau i Filloniego, jak i w tej nieszczęsnej nowej Trylogii. Disney się nie wyprze, choćby się skichał. Właściwie pod to podkładkę już mamy, i to potężną. Dorzucić tylko jakąś postać z odpowiednią (albo nieodpowiednią) motywacją, pragnącą przywrócić do życia wielkiego wojownika albo zrobić jego kopię – kopię, którą przejmuje krążący na krawędzi wzroku oryginał. Taka historia może być potężna i poruszać kilka ciekawych tematów naraz, pozostając starwarsową baśnią, choć pewnie nieco mroczniejszą.

Druga opcja, ciekawsza i stawiająca zarówno przed scenarzystami, jak i reżyserami większe wyzwanie – to film pokazany z perspektywy ducha Anakina. Pewnie, wymagałoby to niezłych fikołków aranżacyjnych, dyscypliny narracyjnej i realizacyjnej – ale byłoby faktycznie czymś nowym dla serii. Pewnie złamałoby kilka reguł rządzących światem, ale zasady i tak przechodzą obecnie transformację, co pokazują ostatnie dwa odcinki Ahsoki. Na pewno problemem mogłaby być ingerencja „duszka” w świat fizyczny, ale widzieliśmy, że Luke i Yoda to potrafili. Znaczy: da się. A ktoś tak doładowany mocą jak Anakin mógłby nawet robić to efektywniej.

Zresztą taka ingerencja, bardziej intensywna, w świat materialny mogłaby być osią konfliktu, nawet z innymi duchami – które musiałyby ogarnąć jakąś formę toczenia tej walki. A Anakin widziałby konieczność stawienia czemuś czoła i ingerencji (i tym razem, dla odmiany, miałby rację). A z czym mógłby się mierzyć jako odrodzony użytkownik Mocy lub duch? Ludzie, to Star Wars, możliwości jest co niemiara. Nowe – nie zawsze zgrabnie – pokazuje nawet Ahsoka. Nie będę wyręczał twórców, choć pomysły cisną się same na klawiaturę w takim tempie, że starczyłoby i na oficjalne kontynuacje, i na fanfiki. A połowa z Was pewnie sobie jakieś dziwne historie o powrocie nieżyjących bohaterów wyobrażała. I pewnie, takie fabuły niosą ze sobą problemy.

Klątwa Skywalkerów

Pierwsza i najważniejsza dotyczy pytania: „Ile można?”. Ile można odmieniać tych Skywalkerów przez wszystkie przypadki? To ciągle ten sam okres w przepastnej historii świata i ciągle historie kręcące się wokół dziedzictwa jednej dynastii, wybrańca i jego decyzji oraz potomstwa. Gry, książki i komiksy pokazały, ile dobra czeka w innych epokach i zakamarkach Galaktyki. Wiemy, jesteśmy ciekawi, czekamy. Na Acolyte. Na nowe gry, na coś z okresu Starej Republiki, na rzeczy dziejące się w odległej przeszłości. I to wszystko prawda.

No i Skywalkerów było w tym wszystkim póki co najwięcej. Paradoksalnie – właśnie Anakina. Przewijał się przez części 1–6, straszył w książkach, komiksach, grach, lwia część Wojen klonów była o nim, a i w Rebelsach trochę poszalał. Wiadomo, przeważającą część tego wyczyniał jako Vader – ale nie z Christensenem jako aktorem.

Istnieje jednak kilka kontrargumentów. Tak, Star Wars musi się uwolnić od Skywalkerów, ale nie dostali oni porządnego domknięcia. Nowa Trylogia przy paru rewelacyjnych scenach – uwielbiam rozmowę Luke’a i Yody z The Last Jedi – po prostu nie dowiozła. Skończyła się głupio, prosto i stanowiła kiepskie domknięcie sagi tego konkretnego rodu. Na niektóre problemy i tragedie (śmierć Carrie Fisher) nie dało się nic poradzić, inne wynikały już jednak z beznadziejnych decyzji twórców na przestrzeni trzech filmów i okolic. To po prostu nie działało i zostawiało widzów z niesmakiem i poczuciem rozczarowania podobnym do wrażenia po zjedzeniu nieposolonych pistacji. I wątpię, czy Sequele zyskają po latach szansę na odkupienie w oczach fanów. Prequele były chociaż jakieś, stał za nimi spójny zamysł, Sequele zaś to dziecię korporacyjnego chaosu i niezdecydowania. Nawet dobre fragmenty idą na dno razem z resztą fuszery.

Inna rzecz, że Star Warsom obecnie brakuje charyzmaycznego leada, który zostanie z serią na dłużej. Mandalorianina i Grogu już trochę zajechano, trzeci sezon pokazywał zmęczenie materiału. Bohaterowie Andora mają ograniczoną przydatność do spożycia, chyba że magicznie przeżyją wydarzenia Rogue One. Z Boby Fetta wyszły ciepłe kluchy, aktorskiej Ahsoce brakuje uroku i temperamentu z animacji, jak bardzo Rosario Dawson by się nie starała. Pewnych szans upatruję w Ezrze i Sabine oraz w Shin (niestety raczej bez Baylana, bo znów – Raya Stevensona ciężko zastąpić). Zawsze może pojawić się ktoś nowy, ale ostatnio wyszło kiepsko z Rey i jej paczką, bo ich potencjał fabularny efektownie zarżnął J.J. Abrams.

Star Wars znalazło się w bardzo dziwnym stanie i miejscu. Z jednej strony ma trochę sukcesów, które jednak szybko się rozmywają. Z drugiej – Disney ewidentnie boi się podejść do tematu dużych filmów i czeka na okazję. Nie dziwota, że tak czyni, szczególnie po tym, jak kinową reputację zszargało Rise of the Skywalker (a kilka innych filmów wcale nie pomogło). Przy tym, że blockbustery nie gwarantują już sukcesu komercyjnego, do udanego powrotu na wielki ekran potrzebny jest jakiś mocny atut.

Tymczasem niemal żaden serial wypuszczony przez Disneya nie jest wzorem równego, wysokiego poziomu (poza Andorem). Większość to urocze – lub nawet nie – przeciętniaki z odrobiną charyzmy. Przeciętniaki nawet w kategorii wagowej „rozrywka”. Ahsoka potrzebowała przynajmniej dwóch–trzech odcinków na rozkręcenie się, a i tu tempo parę razy siadło, mimo że miała do dyspozycji nową przestrzeń, pomysły i paru fajnych bohaterów oraz złoczyńców. Choć i tak oglądało się to nieźle.

Nowa nadzieja

Dlatego pożegnanie z Anakinem – jeden–dwa filmy lub krótki serial albo jakaś kompletnie nowa przygoda, ale NIE RETROSPEKCJA – byłyby w sam raz. Dopóki ludzie w Disneyu nie wymyślą czegoś kompletnie nowego, co nie okaże się przeciętne po chwili od prezentacji.

Dobrze zrobiony powrót Anakina wcale nie musi być odgrzewaniem kotleta. Powrót zza grobu, jasne, jest kontrowersyjnym konceptem nawet jak na kosmiczne fantasy o czarodziejach wymachująych przerośniętymi świetlówkami, ale da się go sprawnie ograć i zbudować wokół niego kilka ciekawych rozwiązań fabularnych. Zwłaszcza w przypadku kogoś o takim bagażu doświadczeń jak Anakin. To facet, który zaszedł niemal na szczyt, potem wszystko stracił, część na własne życzenie. Później stał się zmorą wszystkiego, co żyje. Ileż tu się kryje fajnych dylematów, które mogą wybrzmieć nawet w kinie przygodowym. Gdzie przebiega granica wybaczenia (w końcu to zbrodniarz wojenny)? Czy dla kogokolwiek poza najbliższymi gest odkupienia z Powrotu Jedi miał znaczenie? Jak teraz będzie przebiegał balans między Jasną i Ciemną stroną u Skywalkera? Jeśli w ogóle ma znaczenie. A może taki żywy Anakin szukałby miejsca, gdzie nikt go nie zna i można zacząć życie na nowo? To samograj.

Po seansie Ahsoki stwierdzam jedno. Ten bohater musi wrócić, żeby pomóc Star Wars - ilustracja #2
Star Wars: Revenge of the Sith, reż. George Lucas, LucasFilm 2005

Zwłaszcza że w popkulturze zdarzały się takie właśnie naciągane powroty, które owocowały świetnymi historiami. Zapytajcie czytelników Marvela, którzy po zawieszeniu niewiary na bardzo odległym kołeczku – ostatecznie dostawali świetne serie o bohaterach, którzy przeszli podobną drogę (Scarlet Spider Chrisa Yosta – nieodmiennie polecam – a wszystkich tych Wolverinach, Spider-Manach czy Deadpoolach nie ma co wspominać). Zapytajcie czytelników fantasy, gdzie zdarzały się postaci żyjące po setki, tysiące lat. Ginące, wracające w tej czy innej postaci i działające dalej jako centralni bohaterowie danej opowieści (choćby u Stevena Eriksona w Opowieściach z Malazańskiej Księgi Poległych). Da się. Wszystko się da, jeśli się chce. A my żyjemy w kulturze remiksu, przetworzenia, rebootu. Więc pewnie.

I jest wreszcie sam Christensen. Udowodnił, że potrafi grać, że dobrze się przy tym bawi i świetnie wygrywa zarówno tę pozytywną, jak i mroczniejszą stronę charyzmy legendarnego bohatera. Wierzę, że świetnie sprzedałby widzom i aroganckie odzywki, i wisielcze one-linery (tę zdolność Anakin nabył już jako Vader), i mądrość wynikającą z bogatego doświadczenia oraz przegrania wszystkiego, co było ważne.

On już nawet nie musi być Jedi, żeby być pozytywnym, intrygującym bohaterem, który toczy nową, wewnętrzną walkę. Zresztą, jeśli ktoś zasługuje tu na szansę, to nawet nie Vader, nie Anakin, tylko sam Christensen. W rękach normalnego reżysera jego występ to złoto. A że gość swego czasu dostał wodospadem pomyj na twarz za Prequele – to zasługuje na to, by móc się wykazać na nowo. Już choćby dlatego przełknąłbym nawet rozwiązanie w stylu „somehow Anakin returned” – o ile potem dostalibyśmy coś lepszego niż Rise of the Skywalker.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

Obcy: Romulus - czy będzie sequel? Studio ma dla fanów dzieła sci-fi dobre wieści

Obcy: Romulus - czy będzie sequel? Studio ma dla fanów dzieła sci-fi dobre wieści

„Jestem kretynem”. Paul Wesley już zawsze będzie żałować zrobienia tej jednej rzeczy w Pamiętnikach wampirów

„Jestem kretynem”. Paul Wesley już zawsze będzie żałować zrobienia tej jednej rzeczy w Pamiętnikach wampirów

Najlepsze horrory i czarne komedie na Halloween na Netflixie w 2024 roku

Najlepsze horrory i czarne komedie na Halloween na Netflixie w 2024 roku

„Nigdy więcej nie będę chciał zrobić takiego filmu”. Tom Cruise niemal od 40 lat żałuje, że zagrał w tej klapie fantasy

„Nigdy więcej nie będę chciał zrobić takiego filmu”. Tom Cruise niemal od 40 lat żałuje, że zagrał w tej klapie fantasy

Terminator Zero - czy będzie 2. sezon serialu Netflixa?

Terminator Zero - czy będzie 2. sezon serialu Netflixa?