Obi-Wan to serial lepszy od Mandalorianina, ale wygląda gorzej

Ten serial był niepotrzebny. Opowiada o okresie Star Wars, o którym już sporo wiemy. W dodatku trawi go kilka problemów. Ale i tak cieszę się, że zobaczyłem Obi-Wana. Chyba nawet bardziej niż Mandalorianina.

nasze opinie
Hubert Sosnowski 23 czerwca 2022
23

Wielu z nas zdarzyło się koncertowo wyłożyć. Wielu z nas oberwało kiedyś po tyłku – za swoje przewinienia, przez głupi błąd, ludzką złośliwość lub zrządzenie losu. I nie od razu wychodziliśmy potem naprzeciw światu z podniesioną głową. Pierwsze kroki po porażce bywają pokraczne, chwilę to trwa, nim zaczniemy równy marsz. Odnajdujecie się w tym wstępie, prawda? Obi-Wan jako bohater, serial i część Disneyowskiej franczyzy – również czułby się w takiej sytuacji na miejscu.

Nie wiem, czy Star Wars jeszcze odzyska status wszechogarniającego zjawiska, które nie tylko sprzedaje zabawki, ale też inspiruje. Mogło mieć swoje głupotki, a Lucas czerpał od innych, choćby z Diuny Herberta, ale w tej prostej baśni o kosmicznych magach i rycerzach tkwiła moc. Dziś jest tylko produktem, Disney o to zadbał. Ostatnią trylogię koncertowo położono, a to, co zostało, ratuje ładny, choć średni w gruncie rzeczy Mandalorianin. Produktem ubocznym serializacji Sagi jest Obi-Wan, kolejny prequel Oryginalnej Trylogii. Cierpi na kilka bolączek, przez które ogląda się go gorzej niż opowieść o zamaskowanym łowcy nagród. Ostatecznie jednak zapewnił mi więcej emocji niż flagowy serial Star Wars.

Ledwie widoczna Galaktyka

Kiedy piszę o oglądaniu, mam na myśli dokładnie to – wrażenia wizualne, a nie wszystkie możliwe wrażenia płynące z seansu. Jeśli Mandalorianin czymś imponował, to – prócz sympatycznego bohatera, motywu muzycznego i fajnej relacji z mikro-Yodą – właśnie wizualiami, zwłaszcza od drugiego sezonu. Idzie pomyśleć, że twórcy pozostałych projektów z Odległej Galaktyki będą próbowali równać do poziomu wyznaczonego przez Mando. Przecież „this is the way”. Najwyraźniej nie tym razem.

Obi-Wan to serial lepszy od Mandalorianina, ale wygląda gorzej - ilustracja #1

Obi-Wan ma dosyć staranne dekoracje i kostiumy, ale mimo wszystko wygląda to wszystko biednie, zwłaszcza że te pierwsze są trochę zbyt przerzedzone. Idzie to jednak znieść, daliśmy kredyt zaufania Wiedźminowi w pierwszym sezonie, a czas spędzony z Obi-Wanem boli zdecydowanie mniej. Pewną pustkę w dekoracjach nadrabiają znakomite plenery, zwłaszcza w scenach, które wymagają spektakularnego tła.

Ale i tu pojawia się problem. Wszystko, co w tym serialu dobre w obrazach, zostaje położone przez ledwie poprawną (a czasami i gorszą) pracę kamery. Rozumiem zamysł, to ma być intymna historia, a nie rozbuchany space western, ale nadal to przede wszystkim Gwiezdne wojny. Droga reżyserko, daj zaszaleć operatorowi, pozwól mu nakręcić pod kątem, który pokaże siłę postaci, potęgę przestrzeni, podkreśli, że to jednak podróż i przygoda. Choćby i spokojniejsza, mniej spektakularna, ale jednak. Tymczasem wiele z kadrów pasuje bardziej do dramatu niż wyprawy rycerza Jedi. Przez większość czasu jest tylko poprawnie, a przecież mogłoby być lepiej. Momentami nawala też oświetlenie, zbyt wiele kluczowych scen utrzymano w zbyt głębokiej ciemności, wychodzi na to, że jeden z ostatnich odcinków Gry o tron nikogo niczego o wysokobudżetowej telewizji nie nauczył. Cóż.

Zabili go i uciekł...

Nastawcie się na masę typowych dla Star Wars głupotek, uproszczeń i dziur logicznych. Wiele problemów, na które natrafiają bohaterowie, zostaje rozwiązanych jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i na dużym fabularnym przyspieszeniu. Niektórzy powinni zginąć tak ze trzy razy przed końcem odcinka. Momentami fabuła ociera się o retconowanie kanonu Gwiezdnych wojen, ale nie mam o to jakichś wielkich pretensji, tylko lojalnie uprzedzam – robiono już temu uniwersum zdecydowanie gorsze rzeczy.

Jak to w Odległej Galaktyce – obok dialogów całkiem sympatycznych i rześkich trafiają się i takie, że Lucas z czasów Ataku klonów byłby dumny. Ale ta saga zawsze była mieszanką dziarskiej, błyskotliwej przygody i pompatycznej operetki dla dwunastolatków. I wiecie, ja tu sobie marudzę już od ponad strony tekstu, ale...

… ale to dobrze

Zwyczajnie nie umiem nie lubić tego serialu. Ujęła mnie ta zupełnie niepotrzebna, ale urocza historia Obi-Wana. Chociaż czy aż tak bardzo niepotrzebna? Nie wnosi dużo do kanonu (prócz pewnej dozy organizacyjnego chaosu), jednak potrafi poruszyć. Mnie poruszyła. A w dodatku zupełnie od niechcenia daje prztyczka w nos trylogii sequeli, zwłaszcza Ostatniemu Jedi.

Bierze podobny motyw, co w przypadku Luke'a z filmu Riana Johnsona – podstarzały, zardzewiały mistrz, który musi wygrzebać się z wygnania – ale robi go lepiej, prościej i ciekawiej jednocześnie. Wysyła Obi-Wana w autentyczną podróż, by Jedi skonfrontował się ze swoimi demonami. To nie jest historia o tym, czy gość przetrwa w obliczu niebezpieczeństwa, bo przecież wiemy, co wydarzy się dalej. Unika też miotania postacią od questa do questa.

Obi-Wan to serial lepszy od Mandalorianina, ale wygląda gorzej - ilustracja #2

To przygoda, w której więzi, emocje i dawne rany grają pierwsze skrzypce. To historia pokazująca, jak facet, którego chwała przeminęła, składa się od nowa z tego, co zostało, pod ostrzałem nowych problemów. Próbuje odzyskać w sobie to, co najważniejsze, by żyć naprawdę, mimo dramatycznych porażek i traum (a trzeba przyznać, że Kenobiego w Zemście Sithów, a i w chronologicznie wcześniejszych Wojnach klonów, przeczołgano konkretnie). To rekonstrukcja po latach rozpadu i wegetacji. Mnie ta historia chwyciła, kupiła i wciągnęła, choć jest uproszczona.

Właśnie przez całkiem zręczne rozegranie bardzo ludzkich motywów – bo przecież każdego z nas może spotkać niszcząca porażka – ostatni akt do mnie trafił. Finałowe starcie z wrogiem miało, za przeproszeniem, emocjonalne pieprznięcie, którego brakowało mi w Ostatnim Jedi, Skywalker: Odrodzenie czy przez większość Mandalorianina. Wystarczyło, nawet jeśli na poziomie fabularnym ta walka niczego nie rozstrzygała. Była po co innego i swój cel osiągnęła, tak jak cały wątek Obi-Wana. Pomaga też charyzma i talent Ewana McGregora. Gość świetnie radzi sobie jako zagubiony, straumatyzowany weteran, ale też doskonale odgrywa sceny, w których Kenobi chwyta przebłyski dawnej świetności.

To w ogóle zabawne, że akurat ten serial jest krytykowany za pokazanie zbyt słabych facetów i zbyt silnych kobiet. Może zawędrowałem w nieodpowiednie miejsca Internetu, ale muszę to skomentować, inaczej się uduszę. Tak, Disneyowi w przeszłości zdarzało się zaburzyć równowagę, podeptać kultowych bohaterów w różnych markach, ale to nie ten adres. Obi-Wan spełnia wszystkie postulaty o niepokazywanie potężnego bohatera jako merysujki (wyciągnięta z fanfików postać bez wad i prawdziwych przeszkód na drodze). Jak już scenarzyści wypuszczają Kenobiego w drogę do zrozumienia, to czynią to tak, by go przeczołgać (ale dają mu też poszaleć, kiedy to możliwe). Tak, Kenobi zaczyna złamany jak drzewo po przejściu tornada, ale wielu innych bohaterów płci wszelakiej też dostaje po tyłku, poświęca się i krwawi – na tyle, na ile to możliwe przy zastosowanej kategorii wiekowej. Kupuję nawet obłędnie sprytną i wyszczekaną dziewięcioletnią Leię. Pod tym względem Disney powoli, po latach błędów i wypaczeń, osiąga zen.

Główna przeciwniczka, Trzecia Siostra (Moses Ingram), to taka trochę poprawiona wersja Kylo Rena, czyli złol cierpiący na moralne rozdarcie. Tyle że mniej biadoli, a więcej działa. Nie budzi grozy, ale swoją robotę wykonuje porządnie i konkretnie uprzykrza życie Kenobiemu. Jej dylemat moralny jest prosty jak budowa cepa, ale działa.

Generalnie cały serial jest taki. Coś tam skrzypi, coś tam zgrzyta, ale generalnie działa. Przy wszystkich uproszczeniach i głupotkach historia potrafi wciągnąć i porusza – nie tylko przez to, że w każdy kadr wsadzono wielkookiego uszatego słodziaka, ale przez to, że opowieść jest ludzka, emocjonalna i trafi do każdego, kto choć raz w życiu poczuł gorycz porażki. A to już naprawdę niezłe osiągnięcie jak na produkt uboczny korporacyjnych kalkulacji. Na tyle nieźle, że chciałbym zobaczyć jeszcze jedną zupełnie niepotrzebną przygodę Obi-Wana.

OCENA: 7/10

OD AUTORA

Mam słabość do historii o „old-timerach”, którzy mają jeszcze coś do powiedzenia. Chyba dlatego Obi-Wan do mnie trafił i wciągnął, mimo że nie wszystko, oj, naprawdę nie wszystko zagrało idealnie. To fajnie spędzone kilka godzin, nawet jeśli nie jest to szczyt sztuki serialowej. A już na pewno działa lepiej niż nieszczęsne Book of Boba Fett. Przy tym wszystkim lubię Mandalorianina jako dopieszczoną przygodówę, która realizacyjnie wyprzedza Obi-Wana o kilka długości, ale coś w pomyśle na serial o Kenobim mnie ujęło.

Chcesz ze mną pogadać o tym serialu i Star Warsach? Zapraszam na fanpage, instagrama lub twittera.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

Sand Land - recenzja filmu. Anime twórcy Dragon Balla przypomniało mi o dzieciństwie

Sand Land - recenzja filmu. Anime twórcy Dragon Balla przypomniało mi o dzieciństwie

Biedne istoty trafiły na Disney Plus. Od dziś obejrzysz w streamingu nagrodzone 4 Oscarami dzieło sci-fi z Emmą Stone i Markiem Ruffalo

Biedne istoty trafiły na Disney Plus. Od dziś obejrzysz w streamingu nagrodzone 4 Oscarami dzieło sci-fi z Emmą Stone i Markiem Ruffalo

Serial Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy Amazona zastąpił ważną gwiazdę i teraz naprawdę możemy się bać

Serial Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy Amazona zastąpił ważną gwiazdę i teraz naprawdę możemy się bać

Problem trzech ciał - recenzja. Serial Netflixa to niezła adaptacja trudnego do przełożenia SF

Problem trzech ciał - recenzja. Serial Netflixa to niezła adaptacja trudnego do przełożenia SF

Wyjaśniamy, co z mocami Storm w X-Men '97

Wyjaśniamy, co z mocami Storm w X-Men '97