Krzyki przed kinem nic nie dały. Wyszedłem z Zielonej granicy w zadumie

To nie był łatwy seans, tylko gorzka piguła do przełknięcia poprzedzona głośnymi protestami przed kinem. Zielona granica Agnieszki Holland wywołuje ogromne emocje i oskarżana jest o kłamstwo, ale to szczery film o człowieczeństwie.

nasze opinie
Karol Laska 22 września 2023
19
Źrodło fot. Zielona granica, reż. Agnieszka Holland, 2023
i

Na kilka godzin przed planowanym seansem Zielonej granicy dowiedziałem się o skandalicznych poczynaniach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji wobec filmu Agnieszki Holland. Próba wpłynięcia na odbiór dzieła przez widzów za sprawą tendencyjnego spotu, do tego przyozdobiona zbyteczną konferencją prasową, na której posypały się mało zgrabne epitety pokroju „obrzydliwego paszkwila”, to nie tylko zachowanie, delikatnie mówiąc, niesłużące władzom państwa, jak i przyczyniające się do ślepej nagonki organizowanej przez polityków różnych stronnictw w mediach społecznościowych. To przede wszystkim smutny powrót do czasów komuny i cenzura na miarę XXI wieku. Nie do pomyślenia w kraju demokratycznym. Ale do przewidzenia przez twórczynię, która z takimi procederami miała do czynienia jeszcze w latach 70. jako opozycjonistka, obok Kieślowskiego, Wajdy czy Skolimowskiego.

Spotu w krakowskim Kinie Pod Baranami nie uświadczyłem. Nie wiem, czy to kwestia przedpremierowego terminu projekcji czy też autonomiczna decyzja tej placówki kulturalnej, stojąca w kontrze do urzędowych nakazów. Nie ominął mnie jednak równie nieoczekiwany wstęp. I to rozgrywany tuż przed wejściem na dziedziniec kultowej już dla stolicy Małopolski kamienicy. Iście teatralny, dziki, polaryzujący, jak przystało dla Polski – zero-jedynkowy.

Zbity tłum, podzielony na dwa obozy. Stał a to z tabliczkami i banerami, a to z odpalonym trybem fotograficznym w smartfonach. Jedni wyzywali drugich od faszystów, a w odpowiedzi byli nazywani, a jakże, lewakami. W tle oczywiście przygrywały inne hasła klucze, z Łukaszenką, Putinem, Bogiem, honorem i ojczyzną na czele. To ożywione zgromadzenie z umiarkowanym spokojem obserwowali policjanci. Spytałem nawet jednego z nich, czy ci ludzie w zamyśle blokują mi wejście do kina. Funkcjonariusz odpowiedział twierdząco z uśmiechem, ale zachęcił do próby wejścia do środka – jeśli mnie pobiją, mam dać wyraźnie znać. Albo pomachać. Wtedy pomoc nadejdzie.

W świetle zaistniałych wydarzeń o charakterze politycznym i społecznym trudno więc mówić mi o Zielonej granicy jak o zwykłym filmie. Bo to trochę esej, trochę znamienna dla Holland publicystyka, a dopiero na samym końcu przeżycie kinowe. Czy ujadający internauci zdają sobie sprawę z takiego stanu rzeczy, dlatego już teraz protestują na ulicach i uprawiają review bombing w sieci? Oczywiście, że nie. A groteskowe argumenty, przytaczane żywiołowo przez megafon, zostały odparte w filmie Holland z dużym wyczuciem i poszanowaniem do człowieka, niezależnie od jego przywar. Tak, to kolejny film z tezą. Ale z tak uzasadnioną i przedstawioną tezą trudno się nie zgodzić.

Krzyki przed kinem nic nie dały. Wyszedłem z Zielonej granicy w zadumie - ilustracja #1
Tłum przed Kinem Pod Baranami działających w ramach protestu wobec filmu Zielona granica w reżyserii Agnieszki Holland. Kraków, 21 września 2023.

Ludzie, a nie masa

Zieloną granicę otwiera zieleń bez granic. Obserwowany z przestworzy las funkcjonuje jako jednorodna przestrzeń, liściasty monolit, coś nieskażonego ludzką ingerencją. W dalszej części filmu z kolei mamy okazję przez kilka sekund obserwować klucz ptaków przemierzających w spokojnym tempie niebo rozpościerające się nad polsko-białoruską linią podziału. Tych istot druty kolczaste nie dotykają, taka już zaleta skrzydeł. Ptaki zamiast barykad stawiają gniazda.

Te dwa symboliczne, celebrowane przez kamerę obrazy zapadły mi w pamięć szczególnie, mimo iż obejmują drobniutką część filmu. Kontrastują jednak one na tyle mocno z tym, co widzimy niemal przez cały czas na pierwszym planie – mowa oczywiście o człowieku – że stają się istotną warstwą interpretacyjną kilkuznacznego tytułu. Bo czymże jest granica, jeśli nie narzuconym przez człowieka systemowym bądź umownym ograniczeniem? W przyrodzie funkcjonuje ona raczej jako koncept abstrakcyjny, niesłusznie porównywany do terytorializmu, będącego przecież efektem działań zwierzęcych, czysto instynktownych.

Nie dziwi jednak, że Agnieszkę Holland te wydarzenia sprzed lat mocno dotknęły i rozpaliły w niej chęć nakręcenia poruszającego podobną problematykę filmu. Przecież głównym toposem przewijającym się w twórczości reżyserki jest właśnie relacja jednostki z systemem. Jednostka zwykle bywa bezsilna, ale zawsze próbuje działać. System z reguły ma charakter opresyjny i totalitarny, a próby jego przełamania są bardziej ideowe niż udane.

Motyw ten Holland postanowiła przyprawić jednak co najmniej paroma szczyptami człowieczeństwa – w różnych jego odmianach. Widzimy ludzi bezbronnych i bezlitosnych, zaślepionych wiarą bądź udawanym patriotyzmem, impulsywnych i anarchistycznych, spokojnych i metodycznych, rozbitych psychicznie oraz tych całkowicie nie do zdarcia. Mroczne i jasne strony naszych emocji regularnie się tu przeplatają, ale wszczepiany odgórnie światopogląd ostatecznie przegrywa w starciu z humanitaryzmem. Strażnik graniczny, służbista, ostatecznie potrafi przymknąć oko na skrytych w przyczepie imigrantów, a uprawiający dotychczas konformistyczny tryb życia liberał nie boi się udzielić pomocy osobom uchodźczym w lesie, jak i po prostu opiekuńczo ich przytulić.

Limbo

Różne polityczne spektra się tu przecierają, a całkowicie skrajne stanowiska potrafią spotkać się gdzieś pośrodku, ale polifoniczny przekaz, wielość perspektyw i subtelność rozważań miejscami ustępuje jednak terapii szokowej, mającej, jak to w kinie społecznie zaangażowanym bywa, otworzyć oczy. Nie uważam takiej zagrywki za nietakt i taniochę, bo czy Holland zamiast cierpiących na granicy rodzin miała ukazać zamaskowanych oprawców z nożem w ręku i ładunkami wybuchowymi w okolicy pasa? Zresztą, wątek wojny hybrydowej zostaje tutaj potraktowany poważnie, jednocześnie wyraźnie stając za niewinnością napływających ze Wschodu ludzi.

Ci zostali wykorzystani i trafili do strefy bez wyjścia. Przerzucani nieustannie z Polski na Białoruś i z powrotem, bez możliwości ubiegania się o azyl, bez zaplecza prawnego i medycznego, bez dostępu do darmowej wody (żywiąc się tym, czym nasiąkły drzewa iglaste w trakcie deszczu), traktowani jak bydło, ale nieskazani na szybki ubój. Ignorowani, pomiatani, doprowadzani do skrajnego wycieńczenia, sprowadzani do roli ciała obcego w wydeptanych ogródkach dwóch agresywnych sąsiadów.

Te wszystkie tragiczne, często przyprawiające o dreszcz obrazki kojarzą się nam, Polakom, wyjątkowo niekorzystnie, bo przecież mamy w pamięci burzliwą XX-wieczną historię narodowej martyrologii. Brak zaufania, dostrzeganie wrogów tam, gdzie ich nie ma, strach przed nieznanym – Holland mówi o tym głośno i nie bawi się w półśrodki, a oskarża wszystkich po kolei. Obrywa się Unii Europejskiej, Polskiej Policji, Straży Granicznej (ale wcale nie najbardziej i nie traci ona ludzkiego oblicza), ale przede wszystkim partii rządzącej.

I choć można zapierać się rękami i nogami, że Holland unikała w Wenecji tematu PiS-u i starała się nie być prowodyrem, to bezceremonialnie wystrzeliła w Zielonej granicy z poważnych armat w stronę Ziobry i paru jemu podobnym. Nie powinna za to zostać przyrównana do nazistowskich propagandystek pokroju Leni Riefenstahl, jak i skreślana z góry przez scenę polityczną przed premierą filmu. Bo ona naprawdę nie szuka guza czy konfliktu, a nadziei i potencjalnych rozwiązań. I to nawet w tak ponurym dziele jak Zielona granica.

Gdzie ta nadzieja? Otóż w tym, że azyl – mimo że siłą, sprytem i w bólu – da się wywalczyć, że z ludźmi na granicy można znaleźć wspólny język i że służbista może uświadomić sobie, że działa dla bezpieczeństwa wszystkich ludzi, a nie dla pustej idei samej służby. I wymownie o tym świadczą takie obrazki jak Maja Ostaszewska śpiąca w środku lasu z owiniętymi kocami termicznymi, poszukującymi schronienia nastolatkami, czy kilkudziesięciosekundowy krzyk rozpaczy Tomka Włosoka, który w tym jednym długim jęku zawiera cały konflikt wewnętrzny związany z pełnieniem swoich obowiązków w straży (z jednej strony utrzymanie rodziny i chęć czynienia dobra, z drugiej – świadome sprawianie krzywdy pod przykrywką działań w służbie kraju). No i nadzieja bez dwóch zdań tkwi w ptakach zmierzających tam, gdzie wzrok widza nie sięga.

Krzyki przed kinem nic nie dały. Wyszedłem z Zielonej granicy w zadumie - ilustracja #2
Zielona granica, reż. Agnieszka Holland, 2023

Umarłem tysiąc razy

Teza wybrzmiewająca w filmie Holland broni człowieczeństwa i stara się przypomnieć o nim każdemu człowiekowi. Ta teza mówi, że każdy jest skłonny wykonać ludzki odruch, gest pomocy, akt empatii – zdarza się nam jednak o nich zapomnieć, kiedy media, rząd i pomniejsze mechanizmy społeczne wpływają na to, jak patrzymy na świat, po której stronie stajemy i czym się w życiu kierujemy – dobrem swoim czy ogółu. Bo zwrot ku egoizmowi w XXI wieku w Polsce to fakt. Nie opinia.

Ostateczny i chyba najcelniejszy argument na poparcie swoich racji reżyserka wykorzystuje na koniec filmu, kiedy to przenosi nas na inną granicę, tę polsko-ukraińską, kilka dni po inwazji Rosji. Wspomina o milionach przyjętych ludzi uciekających od wojny, przy okazji nakreśla wciąż aktualny problem osób uchodźczych ginących i cierpiących na Białorusi. Trzymanych w swoistym więzieniu, spirali beznadziei, bez żadnej legalnej możliwości ucieczki. Dwie różne formy migracji tak inaczej postrzegane przez naszych obywateli…

Jeżeli więc słyszę przed seansem, że Putin i Łukaszenka dziękują Agnieszce Holland za Zieloną granicę, to chce mi się krzyczeć. Na napisach końcowych zapadła jednak w sali kinowej martwa cisza, grupowa zaduma, do głosu dochodziło jedynie hamowane łkanie w towarzystwie mokrych i ściskanych ze stresu chusteczek higienicznych. I to właśnie tej bardziej stonowanej refleksji i postawy zamierzam się trzymać. Bo tylko ona pozwoli z goryczą, ale i względnym spokojem zaakceptować prawdę.

NASZA OCENA: 8/10

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„To nie był mój wybór”. Alan Rickman był zmuszony do zagrania tej roli w filmie z 2014 roku

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

„Byli wściekli”. Ikoniczna scena z Top Gun niemal doprowadziła do zwolnienia reżysera Tony’ego Scotta

Yellowstone - czy 6. sezon powstanie? Oto co wiadomo o przyszłości serialu

Yellowstone - czy 6. sezon powstanie? Oto co wiadomo o przyszłości serialu

Ocet jabłkowy Netflixa na pierwszym zwiastunie. Serial o imperium wellness zbudowanym na kłamstwie może być nowym hitem giganta streamingu

Ocet jabłkowy Netflixa na pierwszym zwiastunie. Serial o imperium wellness zbudowanym na kłamstwie może być nowym hitem giganta streamingu

„Muszę tego słuchać od tego gnojka”. Marlon Brando nie mógł znieść krytyki na planie filmu Francisa Forda Coppoli, przez co obraził innego aktora

„Muszę tego słuchać od tego gnojka”. Marlon Brando nie mógł znieść krytyki na planie filmu Francisa Forda Coppoli, przez co obraził innego aktora