filmomaniak.pl NEWSROOM Star Wars Disneya idą w politykę, a Andor to ich rewolucyjny manifest Star Wars Disneya idą w politykę, a Andor to ich rewolucyjny manifest Dziesięć lat po przejęciu marki Disney w końcu wypuścił dzieło ze świata Gwiezdnych wojen, które jest jednocześnie i dobre, i ważne. Andor znacząco pogłębia bowiem centralny konflikt Starej Trylogii, nie bojąc się przy tym radykalnych idei. newsJakub Mirowski 27 grudnia 2022 24 Źrodło fot. Star Wars: Andor, twórca: Tony Gillroy, Disney 2022i Pod koniec trzeciego odcinka Andora poczułem coś – obecność, której nie wykrywałem w Gwiezdnych wojnach od czasu premiery Łotra 1: autentyczne zaangażowanie w losy postaci i zainteresowanie uniwersum, na którym postawiłem krzyżyk po obejrzeniu koszmarnego Skywalker. Odrodzenie. Obie te emocje nadeszły z całkowicie niespodziewanej strony, bo gdy tylko usłyszałem o tym serialu, stwierdziłem, że oto Disney dotarł do dna swojej (dodajmy, że niezbyt głębokiej) studni kreatywności. Dwanaście odcinków o drugoplanowej postaci ze spin-offa, którego jedynym zadaniem było wytłumaczenie dziury fabularnej z filmu wypuszczonego w 1977 roku? Prośby, błagania, próby przekupstwa oraz groźby karalne ze strony moich znajomych nie były w stanie mnie przekonać do seansu, dopóki nie usłyszałem magicznych słów: „Andor jest naprawdę polityczny”. I to w sposób znacznie, znacznie bardziej dojrzały niż trylogia prequeli. Nie żeby była to szczególnie wysoko zawieszona poprzeczka. / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Zakładam, że mam jeszcze chwilę, nim naostrzycie widły i rozpalicie pochodnie. Od razu zaznaczam więc: nie uważam, że każde dzieło kultury musi być polityczne. Rzecz w tym, że Gwiezdne wojny zawsze próbowały takie być. Większość imperialnej symboliki jest inspirowana ubiorem, uzbrojeniem czy znakami z czasów Trzeciej Rzeszy; trylogia prequeli opowiada o płynnej przemianie demokracji w dyktaturę. Ba, sam George Lucas porównał Ewoki z Powrotu Jedi do Wietkongu. Ale według mnie symbolika i historyczne alegorie nigdy do końca nie działały w filmach, które nawet w swoich mroczniejszych momentach miały być przede wszystkim kosmiczną operą o czarownikach z różnokolorowymi mieczami. Powiązane:Jak oglądać Star Wars? Kolejność chronologiczna Andor porzuca Jedi, Sithów, easter eggi, szturmowców niepotrafiących celnie strzelić sobie w stopę, gonitwy ścigaczy, niebieskie duchy i pluszowe misie z komunistycznymi ciągotami. Dość powiedzieć, że punktem wyjścia dla tego serialu są dwa zabójstwa dokonane przez głównego bohatera – jedno z zimną krwią – i od tamtego momentu robi się tylko poważniej. To serial, który powstał co prawda w realiach Odległej Galaktyki™, ale gdyby zabrać mu blastery, obcych, podróże kosmiczne i pogrzebać trochę w scenariuszu, odnalazłby się bez trudu w irackiej Al-Falludży czy afgańskim Kandaharze. Stany Zjednoczone wydają setki miliardów rocznie na zbrojenia, na pewno mają coś w ten deseń w swojej flocie. A jeśli nie, Lockheed Martin już nad tym pracuje. / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Imperium jeszcze nie kontratakujeZagorzali fani uniwersum mogą poczytać to jako zarzut – Gwiezdne wojny bez Gwiezdnych wojen – i częściowo mógłbym nawet takie spojrzenie zrozumieć. Zrozumieć, ale nie zaakceptować. Andor jest bowiem serialem, który zamiast żywić się nostalgią, próbuje pchnąć markę w znacznie dojrzalszym kierunku. Pod tym względem jest absolutnie kluczowym elementem budowania świata, bo aż do jego powstania centralny konflikt starej trylogii, złe Imperium kontra dobra Rebelia, był tak naprawdę bardzo naiwny. Ci pierwsi byli złoczyńcami w niemalże kreskówkowym stylu: na szczycie hierarchii stary, pomarszczony facet w kapturze, strzelający błyskawicami z palców, groźne czerwone miecze świetlne, pozbawieni twarzy i osobowości szeregowi żołnierze w postaci szturmowców… Gdy Lucas pokazywał ich zło, miało ono skalę planetarną, jak w przypadku wysadzenia Alderaan. Imperium było zepsute do szpiku kości i okrutne z natury, więc oczywiście kibicowało się walecznym rebeliantom, którzy dzielnie przeciwstawiali się potężnemu wrogowi w swoich wytartych uniformach i wysłużonych statkach. Andor daje obu stronom konfliktu krew, kości i motywacje. W serialu Palpatine nie jest jeszcze oficjalnie władcą absolutnym, w Senacie nadal trwają dyskusje na temat sankcji i pomocy humanitarnej dla systemów opierających się imperialnej sile, na niektórych planetach porządku pilnują oddziały korporacyjne, nie szturmowcy. To dwanaście odcinków o syndromie gotującej się żaby: Imperium powoli, ale metodycznie zaciska galaktykę w swojej garści, pomniejsze akty niesubordynacji nie mają dla niego żadnego znaczenia, zaś przejawy otwartego oporu stają się kolejnym argumentem za dokręceniem śruby. To nie zła siła, napędzana ciemną stroną Mocy czy sadystycznymi skłonnościami swojego twórcy, a sprawnie działający, wszechobecny system wspierany przez rzeszę popleczników. W Andorze jest on nieustannie budowany rękami ludzi potrafiących przystosować się do nowych sytuacji, myśleć poza schematem, ludzi sprytnych i utalentowanych, jak Dedra Meero, Partagaz czy Syril Karn, szczerze wierzących w idee „porządku i stabilności”. Uniformy niczym z kolekcji Hugo Bossa. Proszę Was – czy ktoś ubrany tak schludnie mógłby być zły? / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Rzecz w tym, że porządek i stabilność są w Andorze wyjątkowo złudne, opresja zaś ma niemal losowy charakter. Przekonuje się o tym Timm, zastrzelony przez służby porządkowe na ulicy, gdy próbuje zainterweniować w obronie swojej ukochanej. Przekonuje się o tym także sam Cassian, który po zabiciu kilku funkcjonariuszy korporacji i udziale w brawurowym skoku na imperialną bazę ostatecznie trafia do więzienia całkowitym przypadkiem, w oparciu o wyssane z palca zarzuty. W serialu, tak jak w dziesiątkach przykładów z przeszłości i teraźniejszości, ucisk autorytarnej władzy może dotknąć każdego: kryminalistę, zbiega, rebelianta, ale i szarego obywatela czy nawet zagorzałego poplecznika nowego systemu. Za sprawą Łotra 1 wiemy co prawda, jak bohaterski koniec czeka Cassiana, ale pierwszy sezon Andora zdecydowanie nie uzupełnił jego historii do końca. Na szczęście potwierdzono, że powstanie drugie dwanaście epizodów, które pokażą, jak z „początkującego” rewolucjonisty przeistoczy się on w jednego z liderów Rebelii – i jak sama Rebelia przemieni się z wewnętrznie podzielonej siatki partyzantów w prawdziwy sojusz. Zdjęcia rozpoczęto w listopadzie tego roku, ale na premierę poczekamy zapewne co najmniej do 2024. Wizja Tony’ego Gilroya pogłębia motyw „nazistów w kosmosie”, pokazany dość pobieżnie w Starej Trylogii. W Andorze Imperium jest nie tyle złe z założenia – jego nikczemność jest raczej wynikiem kompletnej obojętności na losy innych. Obrazki rodem z najczarniejszych kart historii Związku Radzieckiego, Trzeciej Rzeszy czy każdego innego totalitaryzmu – protestujący zastrzeleni na ulicach, wyniszczone przez industrializację rdzenne kultury, katastrofy ekologiczne czyniące całe systemy niezdatnymi do życia – to nie cele, tylko efekty uboczne tego podejścia. Imperium nie liczy ofiar, nie przejmuje się poparciem wśród mas na podbijanych planetach i nie szanuje ich tradycji, bo nie musi tego robić – w tym serialu jest po prostu zdecydowanie zbyt wielkie, by ktokolwiek mógłby mu zagrozić. Ale te okrucieństwa, dokonywane niemalże mimochodem, to prosta droga do tego, by narobić sobie wrogów. Stłamszenie protestów siłą to w końcu znacznie łatwiejszy sposób na wymuszenie posłuszeństwa niż negocjacje z liderami społeczności. / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Rewolucja wymaga radykałówO ile bowiem Galaktyczne Imperium jest w Andorze blisko szczytu swojej potęgi, o tyle Rebelia wciąż pozostaje w powijakach. W Nowej nadziei będzie na tyle poważnym graczem, by przeprowadzić skoordynowany atak na Gwiazdę Śmierci i zakończyć go wręczaniem sobie medali, tutaj jednak musi ograniczyć się do pojedynczych, pieczołowicie planowanych akcji, które przede wszystkim osłabiają wizerunek władzy… i dają jej pretekst, by dokręcić śrubę. Oto kolejny niezwykle ważny dla reszty dzieł z tego uniwersum aspekt Andora: serial kompletnie zrywa z naiwnym wizerunkiem rebeliantów jako „tych dobrych”. Nie da się oczywiście porównywać obu stron konfliktu, ale liderzy pokroju Luthena Raela czy Mon Mothmy muszą na przestrzeni dwunastu odcinków wielokrotnie zanurzać się w odcieniach moralnej szarości. By mieć jakiekolwiek szanse na przeciwstawienie się Imperium, wykorzystują swoje rodziny i wysyłają na rzeź podwładnych, byle tylko utrzymać informatorów w szeregach Imperialnego Biura Bezpieczeństwa. Nie próbują otwarcie przeciwstawiać się władzy, ba, są targani wewnętrznymi tarciami pomiędzy różnymi frakcjami i nie mają wyklarowanych politycznych celów. Ich podstawową intencją jest na razie tylko radykalizacja społeczeństwa. Andor pokazuje także różne twarze ruchu oporu: zarówno rebeliantów z bronią w ręku, jak i polityków lawirujących wewnątrz opresyjnego systemu. / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Rebelia w Andorze nie może marzyć o obaleniu Imperium, ale odsłania jego prawdziwe, autorytarne oblicze. Jej liderzy wierzą, że pojedyncza unicestwiona kultura na odległej planecie czy wywołanie kryzysu humanitarnego na rubieżach galaktyki to za mało, by uświadomić ludziom, że powoli odbierana jest im ich wolność. Aby to zmienić, bojownicy wymuszają na władzy wprowadzanie coraz to bardziej drakońskich metod utrzymywania porządku, z pełną świadomością, że poskutkuje to rozlewem krwi. Otwarcie mówi o tym Luthen: Jakkolwiek wygląda ostateczna wizja naszego sukcesu, żadne z nas nie urzeczywistni jej samotnie. Potrzebujemy do tego Imperium. Potrzebujemy, by byli wściekli. Potrzebujemy, by mocno przycisnęli. Opresja rodzi rebelię. Jestem szczerze zszokowany, że Disney, korporacja zainteresowana robieniem jak największych pieniędzy przy jak najmniejszym ryzyku, pozwolił jednej ze swoich marek uderzyć w tak mroczne tony. Nie trzeba by bowiem wiele, by głównych pozytywnych bohaterów Andora przedstawić jako ekstremistów. Ale to właśnie polityczne dwuznaczności czynią ten serial tak wciągającym. Ideologiczne wywody Nemika czy tyrady Sawa Gerrery ogląda się nieporównywalnie lepiej niż bombastyczne sceny akcji z trylogii autorstwa J.J. Abramsa i Riana Johnsona, bo aktywnie pogłębiają one uniwersum w sposób bardziej dojrzały i pełny niuansów. A twórcy serialu nie próbują wymigać się od trudnych prawd. Mówią wyraźnie: opór wobec opresji będzie zawsze wiązać się z moralnymi dwuznacznościami, a udawanie, że jest inaczej, jest nieuczciwe. Radykalny sprzeciw wobec ucisku – wybiegający daleko poza granice klas społecznych, narodowości czy ideologii – jest w Andorze koniecznością. Łotr 1 zasugerował, że Rebelia bynajmniej nie musi być grupą idealistów o sercach bez skazy. Andor uderza w te same tony znacznie mocniej. / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Serial daje przy tym wyjaśnienie, jakim cudem Rebelia wyrosła Imperium w jego własnym ogródku. Największym zagrożeniem autorytarnej, opresyjnej władzy nie są tutaj wcale partyzanci: jest nim przekonanie o własnej niezniszczalności. Widzimy to po tym, jak zarządcy więzienia Narkina 5 nawet nie próbują inwigilować skazańców, jak pozwalają przeniknąć do swoich struktur informatorom, jak tracą cztery TIE Fightery tylko po to, by „poćwiczyć” standardowe inspekcje cudzych statków, jak zezwalają poruszonej społeczności na polityczną demonstrację, by spróbować złapać jednego zbiega. Żeby kraść od Imperium? Czego tak naprawdę potrzebujesz? Uniformu, brudnych rąk i imperialnego zestawu narzędzi. Są tacy dumni z siebie, że ich to nie obchodzi. Są tak grubi i zadowoleni, że nie potrafią sobie wyobrazić […], że ktoś taki jak ja może wejść do ich domu. Chodzić po ich podłogach. Pluć im do jedzenia. Kraść ich rzeczy. Tak jak opresja rodzi rebelię, samozadowolenie totalitarnej władzy rodzi jej wrażliwość. Choć jedną z największych zalet Andora, w przeciwieństwie do pozostałych seriali z Gwiezdnych wojen, jest to, jak rzadko sięga po oczywiste nawiązania do innych produkcji z uniwersum, to jest przynajmniej jeden gościnny występ, o który na pewno bym się nie obraził. Ba, nic nie uszczęśliwiłoby mnie bardziej, niż gdyby Cassian w pewnym momencie drugiego sezonu spotkał się z Jabbą. Powód? Aktor Diego Luna w wielu wywiadach opowiada o swojej obsesji na punkcie gangstera z Tattooine i otwarcie przyznaje, że chciałby go dotknąć. Po świetnym występie w Andorze nieuczciwym byłoby mu odmówić tej… przyjemności? Nie patrzeć, nie zagadywać, wycofać sięAndor naturalnie nie jest świetny tylko dlatego, że nie obawia się stawiania trudnych pytań (i dawania równie trudnych odpowiedzi) na temat rodzenia się autorytaryzmu, opresyjnej strony utrzymywania „stabilności i porządku”, radykalizacji i wykorzystywania przemocy w celach politycznych, a także ekstremalnych działań w obliczu ucisku. Aktorsko Gwiezdne wojny nigdy nie były lepsze, scenariusz perfekcyjnie się spina, a muzyka fenomenalnego jak zawsze Nicholasa Britella podbija emocjonalne nuty. Ale dzieło Tony’ego Gilroya to przede wszystkim dowód na to, że w tym uniwersum, pełnym Mocy, mieczy świetlnych i głupkowato wyglądających kosmitów, da się osadzić dorosłą, ponurą i uderzającą w rewolucyjne tony opowieść. A przy tym jest to spory problem dla Disneya. Kto to widział, żeby od każdego następnego serialu wymagać podobnego serca i zaangażowania. / źródło: DisneyPlusOriginals.Disney.com. Nie sądzę, by moloch o twarzy Myszki Miki chciał nagle zrezygnować z dotychczasowej telewizyjnej drogi Gwiezdnych wojen, polegającej na wypuszczaniu zawartości pełnej easter eggów i uzupełniającej luki w znanej już historii uniwersum. Andor to drastyczne porzucenie takiej strategii: korzysta co prawda ze znanych postaci i prowadzi wprost do wydarzeń z Łotra 1, ale nie opiera się na nostalgii i dokłada całą masę cegieł u fundamentów przedstawionego świata. I szczerze mówiąc… czuję się nim oszukany. Czuję się oszukany, bo najwidoczniej tym właśnie mogły być Gwiezdne wojny ery Disneya: kinem dojrzalszym, szczerym, wypowiadającym się w aktualnych tematach, robionym z sercem. Przez dziesięć lat ukrywano przed nami tę prawdę pod nietrzymającą się kupy trylogią i niepotrzebnymi wydmuszkami. Andor to ostateczny dowód na to, że ta marka pod nowymi władzami nie musi nadal osuwać się w odmęty artystycznej bylejakości. Tony Gilroy i spółka pokazali, jak należałoby ustawić kurs, by temu zapobiec. Nie wątpię jednak, że Disney zrobi wszystko, by nie spojrzeć w tym kierunku. Czytaj więcej:Daisy Ridley komentuje kontrowersyjną decyzję o zrobieniu z Rey wnuczki Palpatine'a POWIĄZANE TEMATY: Gwiezdne Wojny: Część VIII - Ostatni Jedi Jakub Mirowski Jakub Mirowski Z GRYOnline.pl związany od 2012 roku: zahaczył o newsy, publicystykę, felietony, dział technologiczny i tvgry, obecnie specjalizuje się w ambitnych tematach. Napisał zarówno recenzje trzech odsłon serii FIFA, jak i artykuł o afrykańskiej lodówce low-tech. Poza GRYOnline.pl jego materiały na temat uchodźców, migracji oraz zmian klimatycznych publikowane były m.in. w Krytyce Politycznej, OKO.press i Nowej Europie Wschodniej. W kwestii gier jego zakres zainteresowań jest nieco węższy i ogranicza się do wszystkiego, co wyrzuci z siebie FromSoftware, co ciekawszych indyków i tytułów typowo imprezowych.