Słabe multiwersum szaleństwa. Recenzja Doktora Strange 2

Najnowszy Doktor Strange stara się dawać frajdę, ale do końca wcale jej nie daje. Powodów jest zapewne kilka, ale głównie chodzi o to, że twórcy chcieli upiec zbyt wiele pieczeni na jednym ogniu.

nasze opinie
Jan Tracz 6 maja 2022
5
PLUSY:
  1. Elizabeth Olsen, która staje się „Scarlet Witch” nie tylko z nazwy
  2. Benedict Cumberbatch jak zwykle satysfakcjonuje jako Strange
  3. Powrót do stylistyki z Martwego zła
  4. Sporo autorskich, sprawnie nakręconych sekwencji
  5. O dziwo… humor sytuacyjny
MINUSY:
  1. Zbyt chaotyczna narracja
  2. Za dużo akcji, za mało kontemplacji, do której zdążyły przyzwyczaić nas seriale
  3. Rozwiązania fabularne, które wydają się zwyczajnie napisane na kolanie
  4. Bezsensowne cameos
  5. Multiwersum w tej formie nie jest aż tak atrakcyjne

David Thomson, popularny amerykański krytyk, napisał kiedyś, że po każdym złym seansie budzi się, krzycząc. Jego słowa są parafrazą tytułu kultowego filmu noir (I Wake Up Screaming z 1941 roku), a moje uczucia są aktualnie bardzo podobne do tych Thomsona. Już kilka godzin od obejrzenia Doktora Strange’a 2 coś mi nie grało. Bo nawet jeśli seans zleciał mi całkiem szybko (nie musiałem nawet zerkać na zegarek), to z kina wyszedłem z myślą, że obejrzałem całkiem nieznośny film. Ba, że obejrzałem film, który po prostu mnie zawiódł.

Inny krytyk filmowy, Mark Kermode, pisał kilka lat temu, że zadaniem recenzenta jest wyjaśnić widzowi, dlaczego film, który mu się podobał, tak naprawdę podobać mu się nie powinien. Nie jestem w stanie tego zrobić, bowiem: a) musiałbym odwołać się do fabuły filmu, b) gdybym tak zrobił, to prawdopodobnie wynieślibyście mnie z torbami. Dlatego moim dzisiejszym zadaniem będzie opowiedzieć, dlaczego sam… obudziłem się, krzycząc.

Napisane na kolanie, czyli cały ten Strange

Słabe multiwersum szaleństwa. Recenzja Doktora Strange 2 - ilustracja #1

Najnowszy Doktor Strange to produkcja napisana na kolanie, w której fabuła schodzi na drugi plan (choć jest paradoksalnie na pierwszym), ustępując wirtuozerskim scenom akcji. Pozwólcie, że przytoczę wam jedynie początek filmu, abyście zrozumieli, w jakiej mniej więcej dynamice utrzymany jest cały film. W pierwszych minutach Strange wybiera się na ślub swojej dawnej drugiej połówki, Christine (Rachel McAdams). Dlaczego zerwali? Nie wiemy. Dlaczego znalazła kogoś innego? Nie wiemy. Czy chodziło o to, że Strange zniknął na kilka lat po wydarzeniach w Avengersach? Możliwe, ale konwersacje między bohaterami przypominają najgorszego rodzaju small talk, z którego możemy się jedynie domyślać odpowiedzi. Ile trwa ślub? Jakąś minutę ekranową, bo nagle pojawia się potwór, który goni jakąś losową dziewczynę, która okaże się Americą Chavez (Xochitl Gomez).

Będzie ona ultraważnym elementem tej układanki (więcej nie zdradzam), a akcja po kolejnych kilku minutach ekranowych przechodzi już w zupełnie inne miejsce. I potem znowu skacze. I znowu. I znowu. Bohaterowie niby coś tam ze sobą rozmawiają, ale nieustannie przeszkadza im… akcja. Dlaczego nie pokuszono się o nieco więcej głębi, do której przyzwyczaiły nas seriale? Ten chaos jest wręcz absurdalny! Pewnie i tak ktoś powie, że przecież główni bohaterowie przechodzą przemianę pod koniec filmu, ale sami zauważycie, jakie to wszystko tanie, na jakich ogranych schematach ten film funkcjonuje.

Bohaterowie zastanawiają się, kto jest odpowiedzialny za te zawirowania. Nawiążmy do powieści Agathy Christie – zło czai się wszędzie, nawet najbliżej nas. Osobiście mam teorię, że zło czai się wśród producentów, którzy pozwolili, aby ten scenariusz został zaakceptowany. I winy nawet nie ponoszą osoby, które go napisały, ale te, które uważnie go przeczytały i stwierdziły… że mają do czynienia z czymś bardzo dobrym (!!!). Następnie film zdradza (za szybko!) najważniejsze informacje o swojej fabule i rusza z kopyta. I do napisów końcowych losowość pomysłów goni losowość, głupotka głupotkę, a widza goni poczucie, że pisali to scenarzyści drugich Transformersów. Prawda jest taka, że gdyby nie Elizabeth Olsen, która fantastycznie romansuje z matczynym bólem Wandy Maximoff (kontynuacja wątku z WandaVision), a także Benedict Cumberbatch, którego charyzma potrafi zaczarować widza, to ten film byłby doświadczeniem iście bolesnym. Wierzcie lub nie, ale jest on cholernie przewidywalny. Najnowszą produkcję Marvela oglądamy nie dla rozwoju wydarzeń, a dla prezencji samych aktorów.

Na szczęście znajdziemy tu kilka smaczków. Pojawiają się nowi bohaterowie (choć ich cameos są niepotrzebne i wprowadzone zbyt na siłę), a także znalazło się miejsce dla oczka puszczonego w stronę fanów komiksów. Przykładowo – w pewnym momencie po raz pierwszy pojawia się nazewnictwo związane z marvelowskimi uniwersami. Jeśli kogoś kręcą takie rzeczy, to może pobawić się w detektywa i wyłowić ich znacznie więcej. Taka kinowa zabawa prawdopodobnie pozbawi was wielu frustracji związanych z kompozycją Doktora Strange’a 2.

Interludium: co trzeba nadrobić?

Słabe multiwersum szaleństwa. Recenzja Doktora Strange 2 - ilustracja #2

Niestety, jeśli ktoś pragnie obejrzeć najnowsze przygody o Strange’u tylko przez pryzmat nostalgii wobec twórczości Sama Raimiego, to z góry mu ten film odradzam. Kompletnie nie wyobrażam sobie seansu bez obejrzenia poniższych tytułów. Nie tylko pomagają one w jakiś sposób zrozumieć koncepcję całego multiwersum, która wyda się cholernie abstrakcyjna dla nowego widza, ale i pozwalają zrozumieć intencje bohaterów czy po prostu dają możliwość ich poznania (!). A to ważne, nieprawdaż?

Niemniej – nie jest to samodzielna produkcja, którą możemy obejrzeć „ot tak”. Złożoność, a także fakt, że sam film jest konsekwencją fabularną innych produkcji, może być naprawdę sporym utrudnieniem. Oto najważniejsze produkcje, które koniecznie trzeba nadrobić, aby „wynieść z seansu jak najwięcej”. Jeśli nie oglądaliście, najpierw to nadróbcie, a następnie wybierzcie się do kina:

Doktor Strange (2016)

WandaVision (2021)

Spider-Man: Bez drogi do domu (2021)

What If? (2021)

Wielki hołd – ale po co?

Słabe multiwersum szaleństwa. Recenzja Doktora Strange 2 - ilustracja #3

Warto też z góry podkreślić, że najnowszy Doktor Strange to takie samoświadome połączenie dwóch bardzo różnych stylów Raimiego, które mieliśmy szansę poznać na przestrzeni ostatnich kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Akcja i montaż nie raz przypominają ten sam klimat, który otrzymaliśmy w klasycznej trylogii Spider-Mana. Choć nie ma większej głębi, to ogląda się to zacnie. Sporo tu też autorskich sekwencji, ujmujących i koncepcją, i formą – takich, jak pewne – dosłownie – muzyczne starcie Strange’a… z samym sobą. Nie dość, że jest ono wizualnie absorbujące, tak jeszcze ta fuzja muzyki z walką… zresztą, sprawdźcie sami, jeśli jesteście głównie koneserami doznań audiowizualnych. Jeśli szukacie takich wrażeń, koniecznie musicie ten film obejrzeć!

Z drugiej strony otrzymujemy tu nawet ogromne nawiązanie do serii Mroczne zło, a głównie do pierwszych dwóch części, na których Raimi wyrobił sobie swoje reżyserskie nazwisko. Wydaje mi się, że sam jednak nazwałbym to wielkim „hołdem”, pewnym powrotem w te groteskowo-straszne rejony. Nekromancja, zombie, demony, szalenie zaprojektowane potwory – chociaż sam film trwa dwie godziny, wszystko to uda nam się znaleźć na ekranie! A po co? Mam wrażenie, że Raimi próbował stworzyć swój nowy film pod fabularnym płaszczykiem Marvela. A, naturalnie, powinno być na odwrót…

Nie dajcie się jednak oszukać zwiastunowi – horroru praktycznie tu nie ma, a cała ta krew, flaki i zgnilizna często są jedynie pretekstem dla połączenia ich z elementami komicznymi. W końcu [LEKKI SPOILER] otrzymujemy tu nawet samego Zombie Strange’a, który wygląda, jakby był rodem z wariackich przygód Asha Williamsa. Robi on robotę, potrafi rozśmieszyć, a przy okazji idealnie wpasowuje się w klimat filmu Raimiego. Oczywiście musimy na ten klimat przystać: jeżeli oczekiwaliście czegoś zupełnie świeżego, a nie powtórki z filmowej rozrywki, możecie się zawieść. Do tego w całej produkcji dostajemy jeszcze odcinanie kończyn, obrażenia, które są zazwyczaj większe niż lekkie zadrapania, a także fakt, że niektórzy aktorzy na ekranie umierają w dość drastyczny sposób. Jest jednak jedno małe „ale”! Te wszystkie bardziej „brutalne” momenty wciąż są całkiem bezpieczne; w końcu wiemy, do jakiej głównie widowni skierowany jest ten film. I to jest problem. Jeżeli zatrudniacie kogoś takiego jak Sam Raimi, dajecie mu swobodę, a potem mówicie, że film ma być PG13, to czego oczekujecie? Bajkowego horroru? Wytwórnio, litości.

Koniec końców – nie bardzo wiem, dla kogo albo po co ten film w ogóle powstał. Jasne, to kolejny rozdział w głównym nurcie fabularnym uniwersum Marvela, ale nie bardzo on cokolwiek wnosi. Mamy multiwersa, ale na co to komu, skoro główna akcja i tak będzie działa się na Ziemi? Ten film jest trochę jak Han Solo z 2018 roku: został nakręcony, obejrzany, a życie potoczyło się dalej. Do Hana Solo nikt nie wraca. Najnowszy tytuł Raimiego skończy podobnie, a recenzenci dalej będą budzić się z krzykiem. Innymi słowy: schemat kręcenia blockbusterów został zachowany.

Ocena: 5/10

Od autora

Produkcje Marvela podążają w dziwnym kierunku. Z jednej strony konsekwentnie ukazują nam zagrożenie znacznie potężniejsze od Thanosa (patrz: Loki), z drugiej – korzeniami wracają do fazy pierwszej, nakreślając nowych bohaterów, których wątki mają się nijak do głównej narracji (patrz: Moon Knight). Z trzeciej zaś –otrzymujemy zabawę w multiwersum, która jest jedynie pretekstem dla wsadzenia w film jeszcze większej ilości akcji, ale za to w żaden sposób nie pcha to rozwoju bohaterów do przodu. Rozdrabnianie się na drobne nigdy nie kończy się dobrze: czas pokaże, w jaki sposób twórcy połączą te elementy.

Jan Tracz

Jan Tracz

Absolwent Film Studies (BA i MA) na uczelni King's College London w Wielkiej Brytanii, aktualnie pisuje dla portalu Collider, WhyNow, The Upcoming, Ayo News, Interii Film, Przeglądu, Film.org.pl i GRYOnline.pl. Publikował na łamach FIPRESCI, Eye For Film, British Thoughts Magazine, Miesięcznika KINO, Magazynu PANI, WP Film, NOIZZ, Papaya Rocks, Tygodnika Solidarność oraz Filmawki, a także współpracował z Rock Radiem i Movies Roomem. Przeprowadził wywiady m.in. z Alejandro Gonzálezem Ińárritu, Lasse Hallströmem, Michelem Franco, Matthew Lewisem i Davidem Thomsonem. Publikacje książkowe: esej w antologii "Nikt Nikomu Nie Tłumaczy: Świat według Kiepskich w kulturze" (Wydawnictwo Brak Przypisu, 2023). Laureat Stypendium im. Leopolda Ungera w 2023 roku. Członek Young FIPRESCI Jury podczas WFF 2023.

James Gunn przyznał, że zmęczenie superbohaterami istnieje po Avengers: Koniec gry i wyjaśnił dlaczego: „Jeśli film zamieni się w stek bzdur..."

James Gunn przyznał, że zmęczenie superbohaterami istnieje po Avengers: Koniec gry i wyjaśnił dlaczego: „Jeśli film zamieni się w stek bzdur..."

Reniferek to nowy hit Netflixa. Thriller psychologiczny o stalkerce ma 100% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes i opowiada wstrząsającą historię

Reniferek to nowy hit Netflixa. Thriller psychologiczny o stalkerce ma 100% pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes i opowiada wstrząsającą historię

Najlepsze komedie 2024, nasze top 10

Najlepsze komedie 2024, nasze top 10

Sand Land - recenzja filmu. Anime twórcy Dragon Balla przypomniało mi o dzieciństwie

Sand Land - recenzja filmu. Anime twórcy Dragon Balla przypomniało mi o dzieciństwie

Czy X-Men ’97 należy do MCU?

Czy X-Men ’97 należy do MCU?