Chcę Dragon Balla na Disney Plus, żeby znowu przeżyć podróż marzeń

Największym grzechem Disneya jest trzymanie części produkcji poza zasięgiem Disney+. Na Hulu wciąż dostępny jest Dragon Ball i czekam, aż w końcu będę mógł w normalnych warunkach obejrzeć jeden z moich ulubionych seriali.

nasze opinie
Zbigniew Woźnicki 14 marca 2023
74
Źrodło fot. Dragon Ball Super, reż. Kimitoshi Chioka, Toei Animation 2015
i

Może jestem boomerem lub część mnie wciąż kurczowo trzyma się przeszłości, ponieważ kolejne serie Dragon Balla należą do moich ulubionych produkcji. Nie tylko anime, nie tylko seriali animowanych. Po prostu do wszystkich, jakie kiedykolwiek widziałem. Moim największym problemem jest jednak to, że w Polsce oglądanie Dragon Balla w optymalnej jakości okazuje się nie takie proste.

Gdy zbliżała się premiera platformy Disney+ w naszym kraju, miałem nadzieję, że być może coś się zmieni. W końcu seria jest na Hulu, które należy do Disneya, choć niestety wyłącznie na terenie USA. Ja osobiście nie za bardzo chcę się bawić w VPN-y i liczyłem na anime w siostrzanej usłudze. Po wielu miesiącach nic się jednak nie wydarzyło. Jest Bleach, ale mnie interesują wyłącznie Son Goku i spółka. Zwłaszcza oryginalna seria, ponieważ ma ona coś, czego brakuje w nowszych odsłonach, mianowicie – przygodę.

Do pierwszego Dragon Balla musiałem dojrzeć

To pewnie brzmi dość dziwnie, ponieważ oryginalne anime i manga, na której animacja była wzorowana, nie są jakąś poważną opowieścią. Niewybredne żarty i głupie podteksty się zdarzają, ale mnie chodzi w tym wypadku o coś kompletnie innego. Gdy byłem dzieckiem, oglądanie Dragon Balla zawsze mnie męczyło – kompletnie nie czułem tej serii. Co innego Dragon Ball Z, który ostatecznie stał się czołowym przedstawicielem historii Son Goku.

W końcu to było to. Główny bohater i jego przyjaciele praktycznie ciągle musieli mierzyć się z niesamowicie mocnym przeciwnikiem. Kolejne brutalne starcia testowały limity siły, a stawka zaczynała dotyczyć nie tylko bezpieczeństwa Ziemi, ale i innych planet. O Super już nie wspominając i ważących się losach równoległych wszechświatów. W dzieciństwie Dragon Balla Z po prostu oglądało się świetnie i tak naprawdę to się nie zmieniło w moim przypadku. Gdy jednak po latach ponownie siadłem najpierw do anime, a potem do mangi i obejrzałem wszystko po kolei, stwierdziłem, że tym razem najlepiej bawiłem się przy oryginalnej serii. Tylko dlaczego? Co takiego się stało? Może skupianie się na w większości brutalnych starciach, które głównie kojarzą mi się z Dragon Ballem Z, już aż tak mnie nie wciągnęło? W klasycznym Dragon Ballu nieodłącznym elementem w moim odczuciu jest przygoda.

Od samego początku aż do sagi Piccolo, gdzie można było zobaczyć rozpoczynającą się ewolucję w „Zetkę”, starcia z przeciwnikami były elementem większej całości, a nie głównym tematem. Zresztą to samo dotyczy tytułowych smoczych kul, które wraz z Yamchą coraz bardziej były spychane na margines i traciły na znaczeniu. Dragon Ball oczywiście podąża znaną ścieżką, na której główny bohater spotyka coraz silniejszych przeciwników, w związku z czym sam musi trenować, żeby im dorównać.

Pojedynki jednak nigdy nie wysuwają się tu na główny plan. To podróż sama w sobie, poznawanie nowych osób, pomaganie im, odkrywanie nowych miejsc, uczenie się nowych technik – to jest oryginalny Dragon Ball, który w przeszłości mnie nudził, a po latach wciągnął. Wszystkie wymienione cechy spotykają się tu w jednym punkcie, zostają skondensowane i chodzi oczywiście o Turniej Sztuk Walki, czyli Tenkaichi Budokai. Miejsce, gdzie walka służy także budowaniu świata, co czyni go jeszcze bardziej immersyjnym.

Za każdym razem wspomniany turniej stanowi zwieńczenie pewnej drogi, którą przebyli bohaterowie, a napotykani sparingpartnerzy są testem nabytych umiejętności (i nie tylko). Nawet najprostsze techniki mają duży wpływ na budowę świata i walki. Na przykład Kiko Ho Tiena, które w Dragon Ballu było niebezpieczną techniką, zdolną zabić nawet przy jednym użyciu. W Dragon Ballu Z podczas sagi Cella Tien dosłownie zasypał głównego antagonistę gradem swoich ikonicznych ciosów, a Komórczakowi nic się nie stało. Nawet Yamcha praktycznie do samego końca klasycznego Dragon Balla był w stanie czymś zaskoczyć – mam tu na myśli Spirit Ball (Sokidan).

Dragon Ball Z zatracił przygodę i smocze kule

Dragon Ball Z to już kompletnie inna sprawa. Na samym początku oglądamy wciągające starcie z Raditzem, a potem skala konfliktów zaczyna rosnąć w mocno przyspieszonym tempie. I nie da się ukryć, że saga na planecie Namek była ostatnią, która choćby częściowo przypominała klasycznego Dragon Balla. Nie ma się co dziwić, ponieważ to miało być ostateczne zamknięcie historii Son Goku. Jedno z wielu, jako że Toriyama kilkakrotnie próbował skończyć z Dragon Ballem i nigdy mu się to nie udało.

Po raz ostatni tak duży nacisk położono na poszukiwanie smoczych kul. Egzemplarze z Namek były potężniejsze od tych ziemskich, ale to wciąż łączyło się z podróżami Son Goku z przeszłości. Wszystko stanowiło całość i dla mnie to właśnie saga Freezy jest najlepszą częścią Dragon Balla Z. Tym bardziej że została zwieńczona przemianą w Super Saiyanina. Wspaniałą chwilą, kiedy to Son Goku musi przekroczyć pewną barierę, pokonać limity i udaje mu się to w nieświadomy sposób.

To był prawdopodobnie najważniejszy moment w całym Dragon Ballu Z i późniejszych seriach, ponieważ potem już nic nie było takie samo. Niestety, w moim odczuciu kolejne formy Super Saiyanina stały się karykaturą samych siebie, z nowymi kolorami i tak naprawdę niczym więcej. Pierwsza przemiana, dokonana przez Son Goku, stanowiła naprawdę niesamowitą chwilę, która szybko została sprowadzona do trwającej sekundę transformacji. Równie szybko straciła na znaczeniu, ponieważ Androidy okazały się nadal zbyt silne.

Chyba trochę odbiegłem od tematu, ale jednocześnie wyjaśniłem, dlaczego chciałbym zobaczyć Dragon Balla na Disney+. W końcu byłaby możliwość obejrzenia klasycznej animacji w dobrej jakości i z odpowiednim dźwiękiem. Teoretycznie mógłbym kupić wszystkie zremasterowane odcinki na płytach, ale to wydatek rzędu 1500 złotych, czyli wcale nie taki mały.

Pozostaje zatem żyć nadzieją, że albo Hulu stanie się dostępne również w Polsce, albo w końcu więcej produkcji, w tym Dragon Ball, zostanie przeniesionych na Disney+. Liczę na to, ale i jednocześnie wątpię. Chcę znowu ruszyć na wyprawę, by odnaleźć smocze kule.

Zbigniew Woźnicki

Zbigniew Woźnicki

Przygodę z publicystyką i pisaniem zaczął w serwisie Allegro, gdzie publikował newsy związane z grami, technologią oraz mediami społecznościowymi. Wkrótce zawitał na GRYOnline.pl i Filmomaniaka, pisząc o nowościach związanych z branżą filmową. Mimo związku z serialami, jego serce należy do gier wszelakiego typu. Żaden gatunek mu nie straszny, a przygoda z Tibią nauczyła go, że niebo i muzyka w grach są całkowicie zbędne. Przed laty dzielił się swoimi doświadczeniami, moderując forum mmorpg.org.pl. Uwielbia ponarzekać, ale oczywiście konstruktywnie i z umiarem. Na forum pisze pod ksywką Canaton.

„Mówiąc tak, stanąłbym mu na drodze”. Russell Crowe nie czuł się mile widziany, gdy zaproponowano mu rolę we Władcy Pierścieni

„Mówiąc tak, stanąłbym mu na drodze”. Russell Crowe nie czuł się mile widziany, gdy zaproponowano mu rolę we Władcy Pierścieni

Kiedy Wednesday powróci na Netflixa z 2. sezonem? Zebraliśmy informacje o nowych odcinkach

Kiedy Wednesday powróci na Netflixa z 2. sezonem? Zebraliśmy informacje o nowych odcinkach

„Jestem kretynem”. Paul Wesley już zawsze będzie żałować zrobienia tej jednej rzeczy w Pamiętnikach wampirów

„Jestem kretynem”. Paul Wesley już zawsze będzie żałować zrobienia tej jednej rzeczy w Pamiętnikach wampirów

Najlepsze horrory i czarne komedie na Halloween na Netflixie w 2024 roku

Najlepsze horrory i czarne komedie na Halloween na Netflixie w 2024 roku

„Nigdy więcej nie będziemy mówić o tej sprawie”. Matt Groening uznał ten odcinek Simpsonów za „pomyłkę” i wyparł się go

„Nigdy więcej nie będziemy mówić o tej sprawie”. Matt Groening uznał ten odcinek Simpsonów za „pomyłkę” i wyparł się go