Rob Zombie mógł nakręcić film o Punisherze

Kinowa adaptacja Punishera z 2004 roku, zdecydowanie nie była wielkim hitem. Film oparty na serii popularnych komiksów Marvela zarobił na świecie zaledwie 55 milionów, ale jak się okazuje, to wystarczyło, by wytwórnia Lionsgate dała zielone światło na powrót Franka Castle’a w sequelu widowiska.

Powiązane:„Odebrał tajemniczość tej historii”, John Carpenter nie miał litości dla remake’u Halloween z 2007 roku

Kiedy projekt wszedł w fazę rozwoju, planowano, iż za kamerę powróci Jonathan Hensleigh, a Thomas Jane ponownie wcieli się w rolę kultowego mściciela. Produkcję jednak zaczęły trapić problemy ze scenariuszem co finalnie doprowadziło do odejścia reżysera.

Podczas niedawnego Fanboy Expo Knoxville, wspomniany wcześniej odtwórca roli Punishera ujawnił, że Lionsgate w miejsce Hensleigh’a rozważało zatrudnienie Roba Zombie (Bękarty Diabła, Dom 1000 trupów). Filmy tego ostatniego znane były jednak z niezwykłej brutalności i niepokojących treści co prawdopodobnie odstraszyło władze Marvela, które miały spory wpływ na projekt (via Joblo.com).

Jak wiadomo, ostatecznie projekt upadł, a Jane powrócił do jednej ze swoich najsłynniejszych ról w krótkim filmie z 2012 roku zatytułowanym The Punisher: Dirty Laundry. W międzyczasie powstał niesławny Punisher: Strefa Wojny, który okazał się jeszcze większą klapą od oryginału.

Na szczęście klątwa marvelowskiego bohatera zakończyła się w 2017 roku, kiedy to Frank Castle wykonaniu Jona Bernthala zadebiutował na małych ekranach. Serialowe widowisko Netflixa spotkało się ze dobrym przyjęciem widzów i doczekało się dwóch sezonów. Kilka dni temu świat obiegła informacja o tym, że Punisher, śladem Daredevila przejdzie pod skrzydła MCU.

Kamil "grim_reaper" Kleszyk

Kamil "grim_reaper" Kleszyk

Na łamach GRYOnline.pl ima się różnorodnych tematyk. Możecie się zatem spodziewać od niego zarówno newsa o symulatorze rolnictwa, jak i tekstu o wpływie procesu Johnnego Deppa na przyszłość Piratów z Karaibów. Introwertyk z powołania. Od dziecka czuł bliższy związek z humanizmem niż naukami ścisłymi. Gdy po latach nauki przyszedł czas stagnacji, wolał nazywać to „szukaniem życiowego celu”. W końcu postanowił zawalczyć o lepszą przyszłość, co zaprowadziło go do miejsca, w którym jest dzisiaj.